piątek, 17 lutego 2012

Katedry nauki, objawienia idei, hymny logiki, geometrie światów doskonalszych - "Anathem" Neal Stephenson.

The full cosmos consists of the physical stuff and consciousness. Take away consciousness and it's only dust; add consciousness and you get things, ideas, and time.

Podobno Paryż wart był mszy, "Anathem" Neala Stephensona, autora fenomenalnych: "Snowcrash" ["Zamieci"], "Diamond Age" ["Wieku Diamentowego"] i "Cryptonomiconu" to proza, która absolutnie wymagała ponownej lektury by móc napisać o niej chociaż parę słów. W przypadku takich książek trzeba uważać na zamazywanie się map poznawczych, zwodniczość własnej pamięci. "Anathem" [w polskiej wersji "Peanatema"] to powieść monumentalna pod względem conajmniej kilku parametrów, nie tylko chodzi tu o objętość (~1000 stron), ale przede wszystkim o wymiar idei - Stephenson podjął się jakieś przerażającego, tytanicznego wysiłku by nie tylko stworzyć alternatywny, przebogaty świat, ale też by ten straszliwie złożony mechanizm wprawić w ruch, uczynić go żywym. "Anathem" to jeden z nielicznych przykładów gdzie gigantyczny, wielowarstwowy world-building jest integralnie powiązany z fabułą (i to jaką Fabułą) - taka sztuka udała się tylko nielicznym - Dukajowi w "Innych Pieśniach", Herbertowi w "Diunie". Huberathowi w "Miastach pod skałą", Wolfe w "Księdze nowego Słońca". Pierwszy kontakt z "Anathem" jest naprawdę intensywny, niełatwo w tę rzeczywistość "wejść" (początkowe kilka rozdziałów potrafi naprawdę wykończyć liczbą informacji koniecznych do przyswojenia by pojąć reguły funcjonowania ~rzeczywistości), ale szybko można zorientować się że świat wykreowany przez Stephensona to płaszczyzna tak fascynująca, immersywna, że niełatwo tę powieść odłożyć. Faktem jest, że po przeczytaniu "Anathem" nie można przestać "myśleć" kategoriami wykreowanym przez autora - złożonym protyzmem, hyleańskimi światami teoretycznymi, ma się wielką ochotę potraktować napływające wiadomości widłami Diaxa ;).

Our brains are flies, bats, and worms that clumped together for mutual advantage. These parts of our brains are talking to each other all the time. Translating what they perceive, moment to moment, into the shared language of geometry. That's what a brain is. That's what it is to conscious.

Jak już niektórzy się pewnie zorientowali - w przypadku tej książki niechętnie zdradzam fabułę. Nie chcę po prostu psuć zabawy, bo odkrywanie opowieści to jedna z wielu radości związanych z "Anathem". W wielkim, okrutnym, telegraficznym skrócie napiszę tylko, że główny bohater - Fraa Erazmas jest członkiem specyficznej, przypominającej (pozornie) klasztor wspólnoty naukowców, filozofów, informatyków - u Stephensona nazywanej matemem - którzy tysiące lat wcześniej odcięli się od reszty społeczeństwa po gigantycznej katastrofie cywilizacyjnej. By przetrwać stworzyli specyficzną Dyscyplinę, bardzo hermetyczny i złożony system zasad, kodeksów i regulaminów postępowania oraz myślenia, który radykalnie odróżnia ich od "świeckiego świata" extramuros. Jak łatwo się domyśleć to przechowywana w matemach (~klasztorach) wiedza i zdolności do emprirycznego, krytycznego, logicznego radzenia sobie z nieoczekiwanymi faktami będą konieczne, gdy przyjdzie zagrożenie przekraczające możliwosci poznawcze "świeckiej" władzy [Powers that Be] i umysłów "zwykłych ludzi". Stephenson porwał się na tematykę bardzo szeroką - od socjologii zamkniętych społeczeństw i konsekwencji hermetycznych zasad relacji społecznych po historię (filozofii) nauki, kognitywistykę, światy platońskie, aż po fizyki kosmiczne i rzeczywistości równoległe. "Anathem" to filozoficzno-naukowy tour-de-force, prawdziwe maksima jakie da się wycisnąć ze współczesnego s-f, ale też jedna z nielicznych powieści w tym gatunku co do których przymiotnik "filozoficzna" jest w pełni uzasadniony. Co wydaje się nieprawdopodobne teoretyczne dialogi i dysputy u Stephensona są nieraz równie fascynujące co rozpędzona akcja w niejednym cyperpunkowym klasyku (ale i akcji w "Anathem" nie braknie), a niepozorne detale delikatnie zasugerowane i wtopione w matemową rzeczywistość stają się integralnymi elementami fabuły w finale książki. I muszę to jeszcze raz podkreślić - naprawdę rzadko spotykam się w literaturze z tak nieprawdopodobnym wysiłkiem twórczym służącym do kreacji niespotykanego, dopracowanego w każdym detalu, spójnego i fascynującego świata, w którym współgrają socjologia, historia, technika, idee.

Nothing is more important than that you see and love the beauty that is right in front of you, or else you will have no defense against the ugliness that will hem you in and come at you in so many ways.

Naturalnie Stephenson nie jest amatorem w tej "world-buildingowej" tematyce - powołał już do życia niepokojącą, cyberpunkową satyrę w "Zamieci", alternatywno-steampunkową przyszłość "Diamentowego Wieku", śledził rozwój nauk empirycznych w "Cyklu Barokowym" i ciemnych kart informatyki w "Cryptonomiconie". Jednak to "Anathem" zajmuje moim zdaniem honorowe pierwsze miejsce wśród tych fantastycznych powieści i jest jednym z najwybitniejszych, złożonych i przemyślanych osiągnięć fantastyki ostatnich lat. Co najważniejsze ponowna lektura sprawia taką samą, a może nawet jeszcze większą radość, co pierwsze zetknięcie z matemowym światem. Polecam z pełną premedytacją, są w tej powieści memy naprawdę warte rozpowszechniania :).


Wystąpienie Neala w siedzibie Google po premierze "Anathem":

wtorek, 14 lutego 2012

Demoniczny, parowy i psychologiczny, czyli "za garść cennych tajemnic" - "The Half-made world" Felix Gilman

They were racing across white salt flats that gleamed like a mirror; running like a black line across new paper; smoke tumbling from them like spilled ink (...), the world becoming crude, wild, unnamed, only half-made - closer and closer to that nameless Western Sea where, they said, unformed land became fog and wild water and fire and night .

Najnowszą powieść Gilmana jest rewelacyjna, czyta się ją jednym tchem, a sądząc po zapowiedziach autor powinien się na swoim pomyśle wywrócić. Mogę się mylić, ale łączenie fantastyki z westernem kończy się na ogół bardzo, bardzo źle - powstają koszmaro-hybrydy w rodzaju "Kowboje vs. Obcy" albo "Wild wild west", słowem kicze, tandety i niewypały, o których żal wspominać. Doskonały na tym tle "Iron Council" Mieville jest niestety chyba tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę ;). Gilman sprytnie ominął pułapkę "zderzania" całej wizji, estetyki i mitologii Dzikiego Zachodu z nieprzystającymi, obcymi elementami - po prostu bardzo inteligentnie przestawił kilka parametrów, pokombinował przy mechanizmach rzeczywistości. Westernowa scenografia Gilmana wyraźnie czerpie wzorce zarówno z amerykańskiej tradycji, jak i z psychodelicznej fantastyki Wolfe, dekadenckich dziwów VanderMeera, onirycznego mieszania w materii a'la Mieville. Na tym skrzywionym, ale przekonująco realnym Dzikim Zachodzie pionierzy budujący nowy świat wciągnięci są w krwawą walkę o władzę między wyjętymi spod prawa anarchistami, których dusze spętały żywiące się przemocą demony [The Gun], a trupiobladymi sługusami Parowych Silników [The Line], diabelskich parowozów narzucających swoją żelazną wolę przy pomocy wojny, przemysłu i brutalnej pacyfikacji wszelkiego sprzeciwu. Dorzućmy do tego nową, raczkującą naukę o umyśle i psychice - psychologię, krwawo tłumioną próbę budowania demokracji, bardzo tajemniczych, zawieszonych między światem żywych i umarłych autochtonów oraz kilka garści ciemności i mroku z anty-westernów Cormaca McCarthy'ego i powstaje naprawdę smaczne danie. Udała się Gilmanowi galeria postaci - jest wśród nich schizofreniczny rewolwerowiec Creedmor, sadomasochistyczny konduktor Lowry, uzależniona od opium empirystka Dr. Lysvet Alverhuysen, są idealistyczni generałowie, nawiedzeni kaznodzieje, zapijaczeni bandyci, oszalałe ofiary Parowych Silników, niewinne ofiary przetaczającej się przez Zachód Historii. Podoba mi się, że Gilman niewiele wyjaśnia, nie próbuje na siłę racjonalizować swojego onirycznego świata - po prostu nienawidzący ludzkości, zatruwający dymem, hałasem i toksynami świat parowóz "Glorianna" jest tu tak oczywistym elementem świata jak Nazghul w tolkienowskim Mordorze, a empiryczna nauka funkcjonuje obok absolutnie realnych, ciemnych, niebezpiecznych żywiołów z którymi komunikują się pierwotni mieszkańcy gilmanowskich krain, Ludzie ze Wzgórz.
Zaskakująca fantastyka, bardzo oryginalna dekonstrukcja/rekonstrukcja mitów Dzikiego Zachodu, a przy tym świetna powieść drogi i mimo całego bagażu (pozytywnie) dziwacznych idei - bardzo dobry western. Felixie Gilmanie - podążaj tą drogą :)!

niedziela, 5 lutego 2012

Requiem dla świadomości - "Ślepowidzenie" Peter Watts

Am I nothing but sparking chemistry? Am I a manget in the ether? I am more than my eyes, my ears, my tongue; I am the little thing behind those things, the thing looking out from inside. But who looks out from its eyes? What does it reduce to? Who am I? Who am I? Who am I?


Powieść totalna. Efekt jaki wywołuje porównywalny do "Czarnych oceanów" Dukaja, "Solaris" Lema, "Ubik" Dicka, "Perdido Street Station" Mieville, "Diaspora" Egana lub "Anathem" Stevensona - intensywność tej prozy i idee jakie ze sobą niesie "mielą" czytelnika długo po skończeniu ostatniej strony, czyli w skrócie wysokogatunkowe s-f na miarę XXI wieku, dorównujące największym klasykom. W zasadzie to już chyba jest klasyk.

Generalnie zachęcam do przerwania lektury tego bloga i udania się do najbliższej księgarni. Jak ktoś ma system nerwowy pozwalający na odroczenie gratyfikacji to oczywiście można poczytać dalej, postaram się nie zepsuć zabawy.

Peter Watts wykonał robotę koronkową mieszając klasyczne motywy s-f z horrorem, ludzkim dramatem i fascynującym, (neuro)filozoficznym wykładem na temat granic naszych systemów poznawczych i świadomości. "Ślepowidzenie" to nie standardowa powieść o próbie komunikacji człowiek-obcy, ale głębokie, wręcz nieprzyjemne spojrzenie w nas samych, próba zbudowania map ciemnych obszarów naszej nieświadomości, naszych wybitnych zdolności do selektywnego zapominania i tworzenia fałszywych wspomnień, próba zrozumienia nieprawdopodobnych zjawisk zachodzących w naszych umysłach, pozwalających nam na "normalne" funkcjonowanie. Na samym początku powieści wstrząsa wybór głównego bohatera - dla Siri Keetona całe życie to funkcjonowanie pośród Obcych, ponieważ w wyniku problemów neurologicznych utracił możliwość odczuwania większości emocji. Miłość, przyjaźń, zaufanie widzi w korelacjach zachowań, w racjonalnej obserwacji otoczenia i redukcji innych do zestawów statystycznych prawdopodobieństw. Jest idealnym pomostem umożliwiającym porozumienie między myślącymi, biologicznymi maszynami a ludźmi. Być może będzie jedynym, który zrozumie Obcych. A Oni w dość tajemniczy sposób dali znać o swoim istnieniu, przy pomocy sygnału który może być zwykłym powitaniem, oznaką ciekawości, albo pierwszy zwiastunem nadciągającej zagłady.

How do you say "We come in peace" when the very words are an act of war?

Siri oczywiście nie działa sam. W drużynie "ambasadorów" jest jeszcze biolog-synesteta "czujący" dane i "słyszący" molekuły, psycholingwistka z roszczepioną świadomością (równoległe przetwarzanie jest szybsze niż szeregowe), militarny strateg z bardzo, bardzo ciemnymi kartami w przeszłości i dowódca, który w ogóle człowiekiem nie jest, lecz perfekcyjnie racjonalną istotą, krwiożerczym socjopatą planującym każdy ruch niczym partię szachów. Tak, w drużynie reprezentującej ludzkość w czasie pierwszego, być może rozumnego kontaktu jest wampir - dziwaczna, budząca pierwotny lęk istota, zupełnie inaczej pojmująca czas i rzeczywistość niż my, nie mająca problemu z widzeniem obu wersji kostki Neckera równocześnie. Cóż, jak można się domyśleć spotkanie różnych systemów poznawczych, biologii i rzeczywistości nie będzie graniem prostej melodyjki z "Bliskich spotkań trzeciego stopnia", ale przeżyciem ekstremalnym, granicznym, z gatunku tych których szybko się nie zapomina. Ale gwarantuję, że będzie ono daleko inne niż można się spodziewać. Watts ma odwagę i zdolność sięgnąć bardzo głęboko - w nasze wewnętrzne lęki, tajemnice, jego zimna i precyzyjna proza może wręcz szokować, ale nie daje o sobie łatwo zapomnieć. Dzięki takim książkom kocha albo nienawidzi się literatury s-f, pozostać obojętnym bardzo trudno.
Nieprawdopodobne jest to, jak bardzo różnie można opowiedzieć ten sam temat w literaturze - spotkanie z ostateczną Obcością może być przeżyciem egzystencjalno-humanistycznym w "Eifelheim" Flynna, dyskusją o tożsamości w "Piątej głowie Cerbera" Wolfe, niezdolnością do pojęcia odrębnych teologii i socjologii w "Mówcy umarłych" Carda, bezsensownym konfliktem w "Wiecznej wojnie" Haldemana, przerzucaniem pomostów między niewspółmiernymi paradygmatami języka w "Embassytown" Mieville, spotkaniem z absolutem w "Solaris" Lema i "2001: Odysei Kosmicznej" Clarke'a. Watts dokłada swoją cegiełkę, bardzo niepokojącą i bardzo unikalną, będzie niezwykle istotnym punktem odniesienia w czasach kongitywistycznego boomu.


That little man, that arrogant subroutine that thinks of itself as the person, mistakes correlation for causality: it reads the summary and it sees the hand move, and it thinks that one drove the other.

But it's not in charge. You're not in charge. If free will even exists, it doesn't share living space with the likes of you.



Od rozumienia własnych emocji po próby budowania poznawczych mostów między odrębnymi biologiami i fizykami, ciemna i niebezpieczna wędrówka przez większość najważniejszych tematów jakie literatura s-f odważyła się poruszyć. Bardzo udana wędrówka. Spróbujcie.

Powieść tradycyjnie można w całości, legalnie przeczytać na stronie autora.


W ramach atrakcji wykład filozofa-kognitywisty prof. Thomasa Metzingera, którego głośna publikacja "Being No One", ukazująca ludzką świadomość jako specyficzną symulację budowaną przez nasz system nerwowy, zainspirowała w dużym stopniu Wattsa do napisania "Ślepowidzenia" (dostępne napisy w PL):