niedziela, 29 stycznia 2012

Neurobiologia człowieczeństwa w głębinach świata

The abyss should shut you up.

Sunlight hasn't touched these waters for a million years. Atmospheres accumulate by the hundreds here, the trenches could swallow a dozen Everests without burping. They say life itself got started in the deep sea. Maybe. It can't have been an easy birth, judging by the life that remains—monstrous things, twisted into nightmare shapes by lightless pressure and sheer chronic starvation.

Peter Watts, Starfish, Prelude: Cetarius


Peter Watts to jeden z czołowych przedstawicieli twardego, naukowego, ale nie stroniącego od filozoficznych przemyśleń, nurtu we współczesnym s-f. Jego ostatnia powieść "Blindsight" ("Ślepowidzenie") była chyba jedną z najszerzej komentowanych i chwalonych książek ostatnich lat, ale o niej napiszę w najbliższej przyszłości, bo dzieło tego formatu wymaga jednak ponownej lektury, mogłem zapomnieć o wielu "smaczkach" tej niesamowitej prozy. Na razie kilka słów o debiucie Wattsa - ciemnej, gęstej i niepokojąco fascynującej "Rozgwieździe" ("Starfish"), którą mam opracowaną "na świeżo". Pierwsze co uderza to doprawdy "zgniatająca" czytelnika atmosfera - większość akcji rozegra się na dnie Pacyfiku - w Beebe Station, tuż przy tektonicznym uskoku Juan de Fuca. W podmorskich wiecznych ciemnościach, w klaustrofobicznej przestrzeni stacji i w jej otoczeniu wytrzymują tylko nieliczni, biologicznie przystosowani "rifterzy". Watts stawia hipotezę, że w takich warunkach sprawdzą się najlepiej Ci, którzy nie odnajdą się na powierzchni - socjopaci, jednostki aspołeczne, niedostosowane albo pokrzywdzone, które zetknęły się z wewnętrzna ciemnością zanim przetransportowano ich kilometry pod powierzchnię morza - bo psychika zwykłych ludzi rozlatuje się na strzępy zaledwie po paru tygodniach przebywania w Głębi. To miejsce tylko dla maszyn i wyrzutków społeczeństwa.

She feels the Rift underneath, tearing open the seabed with strength enough to move a continent. She lies there in that fragile refuge and she hears Beebe's armor shifting by microns, hears its seams creak not quite below the threshold of human hearing. God is a sadist on the Juan de Fuca Rift, and His name is Physics.


Podmorski, surowy, śmiertelnie niebezpieczny świat opisywany przez Wattsa (z wyształcenia biologa zajmującego się ssakami morskimi) jest bardziej fascynujący niż odległe planety z niejednego klasycznego dzieła "eksploracyjnego", szczególnie że w świecie gigantycznych ciśnień, tajemniczych form życia i nieprzewidywalnych kaprysów natury przemienia się nie tylko ludzkie ciało, ale i dusza. Watts niczym naukowiec-empirysta przygląda się jak ta ekstremalna rzeczywistość morfuje zachowania, myślenie, tożsamość bohaterów - doprawdy ekstremalne studium ludzkiej, - a może nawet post-ludzkiej - natury. Aby wzmocnić efekt do tego literackiego koktajlu Watts dorzuca realistyczne technologie przyszłości, imponującą wiedzę z zakresu psychopatologii i neurologii ludzkich zachowań, rozważania na temat świadomości i sztucznych umysłów (autor czytał uważnie książki Rogera Penrose'a, z "Cieniami Umysłu" na czele), reguły międzynarodowej polityki i walki o władzę oraz odważne teorie dotyczące powstania życia na Ziemi. Nie wspominając już o wykreowaniu naprawdę fascynującej bohaterki - Lennie Clarke, która pasuje doskonale do świata stacji Beebe - tak jak to miejsce jest dziwna, niepokojąca, nieprzewidywalna, skrywa przed innymi wiele niebezpiecznych sekretów.
"Starfish" to mocna, ciemna, złożona, naprawdę baaaardzo wciągająca, w pełni satysfakcjonująca lektura, można spokojnie postawić na półce obok Dicka, Dukaja, Gibsona czy Mieville. Gorąco polecam wszystkim fanom takiej prozy - a jeśli mi nie ufacie (TRUST NO ONE!), to sięgnijcie po legalną, pełną wersję dostępną w kilku formatach online na stronie Petera Wattsa. WARTO! A jak się spodoba to zachęcam by zapłacić te parę $ za wersję elektroniczną lub papierową, niech Watts ma się dobrze i dalej nam takie powieści tworzy. Ja sam z pełną premedytacją zamierzam nabyć kolejne powieści dziejące się w świecie "Rozgwiazdy" - "Wir" ("Maelstrom") i "Behemotha".
O tym jak biolog i fascynat kognitywistyki opisze pierwsze spotkanie (bardzo niepokojących) ludzi z (bardzo niepokojącymi) Obcymi w "Ślepowidzeniu" i dlaczego warto przy okazji sięgnąć po wiedzę z zakresu neurofilozofii umysłu - wkrótce :).

Serdecznie polecam oficjalną stronę Petera Wattsa, dużo atrakcji i informacji oraz krótka, naprawdę zabawna autobiografia.

Wywiad z autorem:





I jeszcze jedno post-scriptum - opowiadanie Wattsa - "Ambassador" - gęste jak materia tworząca gwiazdę neutronową, zapowiadające swoją apokaliptyczną atmosferą nadchodzącą powieść "Blindsight", polecam absolutnie.

wtorek, 24 stycznia 2012

S-F o wolności w świecie cyfrowym

W czasach hakerskich ataków na strony rządowe (używając terminologii Gibsona - ich Lód okazał się niezbyt dobrej jakości, lepszy można chyba kupić w podrzędnym barze w Chiba City) i wprowadzania zasad dotyczących cyfrowej dystrybucji bez wcześniejszych konsultacji społecznych (bo komu by się chciało) miło jest pomyśleć, że autorzy s-f przed takimi sytuacjami ostrzegają i ostrzegali.
Choćby Cory Doctorov, radykalny zwolennik wolności wymiany informacji, którego wszystkie powieści można LEGALNIE i BEZPŁATNIE pobrać z jego strony (craphound.com jakby komuś się nie chciało guglać), a jak ktoś chce to może oczywiście zapłacić i nabyć wersję papierową. Ja przeczytałem fragmenty "Little Brother" i "Someone comes to town, someone leaves town" i natychmiast zakupiłem. W obu przypadkach strzał w dziesiątkę, Cory jest na mojej topliście. Tak jak Peter Watts, który również udostępnia powieści online i myślę, że z tego powodu nie cierpi.
Warto posłuchać o nieco innym spojrzeniu na cyfrową rzeczywistość niż wielka chęć do zamykania, cenzurowania i obserwowania wszystkich i wszystkiego :>. I pobrać swoją kopię "Little Brother" zanim ACTA ocenzuruje wszystko. Obyśmy nie musieli instalować Paranoid Linux - fikcyjnego systemu operacyjnego z "Little...", który domyślnie zakłada, że ktoś próbuje nas śledzić i inwigilować :>.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Cyberragi, nanotechnologie w cieniu minaretów, katedry w dżunglach równoległych rzeczywistości - Ian McDonald

Autorzy Wikipedii twierdzą, że wychowany w Belfaście pisarz Ian McDonald na własnej skórze doświadczył co to znaczy żyć w "Trzecim Świecie". Tę koncepcję potwierdza jego wywiad udzielony dla SFFWOrld, gdzie I.M. stwierdza, że w jego rozumieniu Irlandia to tak naprawdę ostatnia z kolonii Korony Brytyjskiej. Najwyraźniej niepokój Belfastu pozwolił mu zrozumieć jak bardzo niesprawiedliwa jest rzeczywistość w wielu miejscach globu oraz jak bardzo zapominamy, że XXI wiek wkracza nie tylko do najnowocześniejszych, najbogatszych metropolii. Mocno zaangażowane społecznie powieści McDonalda realizują w pełni hasło Williama Gibsona "przyszłość już nadeszła, ale jest nierówno dystrybuowana" - to science fiction, które na chwilę porzuca europocentryzm tak charakterystyczny dla większości obecnej na rynku fantastyki, by pokazać co się dzieje, gdy kurzweilowska Osobliwość dotyka Afryki, Indii, Turcji, Brazylii. Niestety w kwestiach wizji McDonalda dotyczących Czarnego Lądu nie jest mi jeszcze dane się wypowiedzieć (wciąż poluję na jego dylogię - "Chagę" i "Kirinyę") to o pozostałych powieściach McDonalda trudno mi nie mówić w kategorii rewelacji. "Rzeka Bogów" to Indie XXI wieku, gdzie w ceniach starych świątyń specjalne oddziały policji polują na łamiące dopuszczalne licencje, walczące o wolność sztuczne formy życia, oglądaną przez miliony telenowelę generują myślące algorytmy, a cybernetyzacja wszelkich elementów życia codziennego zderza się z potwornymi nierównościami społecznymi i sztywną kastowością społeczeństwa. Cyberpunk tętniący rytmem hinduskiej ulicy, wielowątkowy, dotykający tak przykrych tematów jak bieda, wykluczenie, prześladowania, wrogość między religiami i grupami etnicznymi, a przez to tak realny i nieprzyjemnie wyobrażalny. Faktycznie można McDonaldowi zarzucić tylko jedno - jego książka jest rozbudowana, multitematyczna i bogata, zbudowana na fundamentach tak potężnej wiedzy, że trudno będzie komukolwiek jej dorównać. Wielkim plusem prozy autora jest fakt, że nie jest jego celem wzbogacenie starych klisz o nowe atrakcyjne scenografie, lecz danie głosu odrębnym perspektywom rzeczywistości - inne tory myślenia wynikające z odrębnych religii, nawyków kulturowych, języków i zwyczajów są integralnymi elementami jego fabuł, bez których trudno sobie wyobrazić te opowieści.

W "Domu Derwiszów" przeszywa wielowiekowa atmosfera Istambułu, miasta leżącego na granicach religii i cywilizacji, smutku oraz zadumania nad przemijającym czasem i wielkiego niepokoju nad nadchodzącą przyszłością w której filozofia sufizmu zderzy się z radykalnym terroryzmem, a chorobliwa chciwość, niestabilne ceny ropy i śmiertelnie niebezpieczne nanotechnologie zagrożą przyniosą zagrożenie milionom ludzi. McDonald mistrzowsko rozgrywa fabułę tej powieści płynnie podróżując między makro skalą hiper-metropolii a kameralnym Placem Adem Dede, gdzie wśród starych murów dawnej siedziby muzułmańskich mistyków rozgrywają się niepozorne wydarzenia, które zadecydują o nadchodzącej przyszłości.


"Brasyl" to z kolei conajmniej trzy powieści w jednej - mroczny pościg w futurystycznym Sao Paulo nad którym unoszą się cyfrowe anioły śledzące wszystko i wszystkich, posępna XVIII w. wyprawa jezuity i przyrodnika w poszukiwaniu Bożego Miasta w samym centrum niedostępnej dżungli oraz współczesne dziennikarskie śledztwo dotyczące momentu, który zmienił historię. A to wszystko unurzane w rytmie ulicznych walk capoeiry, wśród narkomafii brutalnie walczących o dominację nad biedotą faweli, na wysypiskach śmieci, wśród straganów sprzedawców nielegalnych cyfrowych wrażeń, przejmujące religijną żarliwością, fanatyzmem, przeszywającym pięknem autentycznych teorii Davida Deutscha - naukowca, który poszukuje natury rzeczywistości w paradoksach kwantowej fizyki.

Bardzo polecam, Ian McDonald to chyba autor wciąż niedoceniany i stanowczo za mało znany, choć zarówno dylogia Chagi jak i wyżej wymienione powieści wzbudziły rozgłos dzięki nowatorskiemu podejściu do tematyki nadchodzących zmian i rozwoju technologicznego, świetnemu stylowi, odważnym narracjom (mnogość wątków, perspektyw, postaci) oraz fascynacji wybuchową wielokulturowością naszego świata. Wielkie brawa dla wydawnictwa MAG, które w ramach serii uczta wyobraźni stylowo wydała "Rzekę Bogów" i "Dom Derwiszów" (oby jeszcze wznowili Chagę), polecam czytelniczej uwadze :).

Dłuuugi wywiad z autorem:

środa, 18 stycznia 2012

Antropologia cyberprzestrzeni - William Gibson

On the most basic level, computers in my books are simply a metaphor for human memory: I'm interested in the hows and whys of memory, the ways it defines who and what we are, in how easily memory is subject to revision. William Gibson, interview with Larry McCaffery

Debiut Williama Gibsona - "Neuromancer", pierwszy tom słynnej Trylogii Ciągu (Sprawl Trilogy*) mimo 27 lat (!), które upłynęły od ukazania się pierwszego wydania tej książki, to wciąż powieść-ikona, prawdziwy kamień milowy i znak czasu, w moim osobistym rankingu proza tak ważna jak "Diuna" Franka Herberta, "Ubik" P.K.Dicka czy "Lewa Ręka Ciemności" Le Guin. Zgadzam się z Jackiem Dukajem, że cyberpunkowa wizja Gibsona nie wypaliła, wektory trendów poszły w innych kierunkach, cyberprzestrzeń AD 2011 jest niepodobna to tej prorokowanej przez Gibsona w latach 80', ale mimo wszystko Gibsonowskie "niebo w kolorze telewizora nastawione na niestniejący kanał" ma swój niepowtarzalny urok. Świat "Neuromancera" to przyszłość pozbawiona przyszłości, paskudna i nieludzka rzeczywistość megapolis i arkologii, nad którymi władzę dzierżą ponadpaństwowe korporacje, a najszybszym sposobem wzbogacenia się jest handlem wykradzionymi z Sieci danymi. Umierają państwa i społeczeństwa, historia świata zmierza w nieznanym kierunku. Sieć u Gibsona to twór z pogranicza snu i cybernetyki, do którego wchodzi się całym umysłem i zmysłami, można w niej znaleźć rozrywkę, seks, Boga, a czasami nawet śmierć. Bohaterowie Gibsona - przegrany hacker Case, przerażająca, zcyborgizowana Molly czy zagubiona w mega-Londynie Japonka Kumiko to zawsze uciekinierzy, osoby skrzywdzone przez szaleńczo rozpędzony, narkotyczny świat. Rzeczywistość "Trylogii Ciągu" ma ten fascynujący, dekadencki urok przypominający zalane deszczem i neonowym światłem Los Angeles z wizyjnego "Blade Runnera" Ridleya Scotta - w tej całej dystopijności jego wizji jest urok, któremu po prostu trudno nie ulec. William Gibson bawi się też trochę w antropologa futurystycznych społeczności - czuć wyraźnie, że nie interesują go komputery jako maszyny, ale jako byty przekształcające cały nasz świat społeczny, zachowania, pragnienia i sny. Cyberprzestrzeń jest dla bohaterów Gibsona sensem życia, ale też najbardziej wyniszczającym narkotykiem, wypalającym w nich człowieczeństwo i nadzieje na lepsze jutro. To co najbardziej łączy naszą przyszłość z gibsonowską futurystyką to te wielkie socjologiczne przemiany, które przyniosła nam Sieć i to podskórne przeczucie, że w wirtualnym, społecznym świecie internetu możemy być tak naprawdę nieskończenie samotni.
Co to dużo mówić - książki Gibsona to tak naprawdę wielka klasyka, nawet jeśli starzeją się opisy technologii, to mimo tego wizyjność i niepokój jaki budzą nie tracą terminu ważności. No i fascynująca jest cała dyskusja z cyberpunkowymi tematami, post-gibsonowską spuścizną jaką rozpoczęli późniejsi autorzy - Jacek Dukaj w "Czarnych Oceanach", Charles Stross w "Accelerando", Neal Stephenson w "Snow Crash" i "Diamond Age", Ian McDonald w "River of Gods" - Gibson jest po prostu pewnym punktem odniesienia na mapach terytoriów współczesności.

Na koniec chciałbym dodać, że Gibson napisał dużo więcej ciekawego niż Trylogię Ciągu. Jest również autorem Trylogii Mostu i Trylogii Współczesności, dwóch rewelacyjnych serii, w których wykazuje się doskonałym wyczuciem trendów i niepokojów targających nami obecnie. Jak sam powiedział - "teraźniejszość staje się bardziej przerażająca niż odległa przyszłość", ale o tym może napiszę szerzej w następnych notkach.

* oprócz "Neuromancera" w skład Trylogii wchodzą jeszcze "Count Zero" i "Mona Lisa Overdrive"

William Gibson dla Reuters:



Bardzo ciekawy wywiad z Gibsonem na temat Internetu i przyszłości poniżej, polecam!

wtorek, 17 stycznia 2012

Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata - Embassytown - China Mieville

We speak now or I do, and others do. You've never spoken before. You will. You'll be able to say how the city is a pit and a hill and a standard and an animal that hunts and a vessel on the sea and the sea and how we are fish in it, not like the man who swims weekly with fish but the fish with which he swims, the water, the pool. I love you, you light me, warm me, you are suns.

You have never spoken before.
"Embassytown"


Nie da się ukryć, że China Mieville jest w moim prywatnym rankingu jednym z tych autorów, na którego każdą kolejną książkę czekam z wielką niecierpliwością, nerwowo odliczając dni do premiery. Praktycznie wszystko co dotąd napisał mogę szczerze polecić jako wspaniałą odtrutkę na sztampowość i schematyczność, czyli najgorsze zmory obecnej fantastyki. Jego debiut - utrzymany w mocno gaimanowskim duchu, mroczny i duszny, zanurzony w rave'owym rytmie londyńskiego undergroundu - "King Rat" bardzo zaintrygował, a trylogia Bas-Lag ("Perdido Street Station", "The Scar", "Iron Council" - o tych książkach jeszcze chętnie napiszę, bo kusi mnie powrót do tej prozy) przypieczętowała status Mieville jako autora niesamowicie unikalnego, potrafiącego łączyć tak odrębne gatunki jak horror, powieść polityczna, western, dramat, kryminał ze steampunkową scenografią i bardzo wyrafinowanymi ideami. Jego lewicowe idee (napisał w końcu doktorat z marksizmu i prawa międzynarodowego) są wyraźnie widoczne w kładzeniu dużego nacisku na opresyjność systemów politycznych i cierpieniu spowodowanym nierównościami społecznymi a także w dyskusji na temat systemu społecznego jako konstruktu narzucającego nam trudne do obalenia wizje rzeczywistości (bardzo silny motyw w kafkowskim "The City & the City"). Jednak sam autor podkreśla, że nie jest jego celem jakakolwiek polityczna agitacja, lecz zmuszenie do przemyślenia wielu kwestii i dyskusji z wieloma aspektami rzeczywistości. Warto też wspomnieć o bardzo charakterystycznym elemencie powieści Mievillie, jego literackiej obsesji na punkcie miasta nie tylko jako zbiorowiska ludzkiego, ale też przestrzeni wyznaczającej kierunki myślenia, socjologię zachowań, poczucie przynależności - ten bardzo unikalny motyw obecny jest praktycznie we wszystkim co napisał (w "Perdido Street Station" miasto Nowy Crobuzon jest niemalże jednym z bohaterów powieści).

Po raczej zabawnym "Krakenie", łączącym absurdy życia codziennego w multikulturowym mieście z lovecraftowskimi motywami, nowa książka "Embassytown" to kolejna poważna powieść Mieville, zapowiadający nową serię opowiadającą klasyczny motyw wędrówki przez kosmos i spotkania z Obcymi. Oczywiście tak jak w poprzednich książkach Mieville używa tradycyjnych elementów do opowiedzenia pewnych rzeczy na nowo.
Pierwsze Spotkanie, tak "wyeksplorowane" już przez tak wielu autorów jak Arthur C. Clarke'a, Orsona Scotta Carda, Lema czy ostatnio Petera Wattsa, ma w "Embassytown" miejsce przede wszystkim w wymiarze psycholingwistycznym (!). To co totalnie odróżnia Gospodarzy (Hosts), dziwne istoty zamieszkujące planetę Arieke, od ludzi (naturalnie poza biologią i kulturą), jest absolutnie odrębny sposób funkcjonowania języka/myślenia jako systemu bezpośredniego opisu rzeczywistości, w którym nie ma miejsca na metafory czy kłamstwa. Można się łatwo domyśleć, że zetknięcie z ludźmi, dla których metafora i kłamstwo, zdolność do myślenia o rzeczach których nie ma albo nie może być, są jak najbardziej naturalnymi elementami systemu poznawczego ,doprowadzi do wielkich zmian w świecie Gospodarzy. Dyskusja na temat relacji język-umysł jest u Mieville nie tylko narzędziem do stworzenia bardzo oryginalnej fabuły, ale też pretekstem do niemalże orwellowskich motywów stosowania przekazu słownego jako systemu władzy i opresji. Pięknie gra też motyw podróży przez kosmos, który u Mieville przypomina bardziej mroczną, piekielną wędrówkę po obcych oceanach w duchu powieści Conrada niż radosną, optymistyczną eksplorację nowych światów rodem ze Star Treka. Czuć u Mieville fascynację mroczną, filozoficzną literaturą takich autorów jak M.John Harrison czy Gene Wolfe, gdzie wędrówki do ciemności ludzkiej dusz są ważniejsze niż zachwyt nad futurystycznymi technologiami czy epickimi wizjami przyszłości. Wielkie wrażenie robi też styl - China Mieville pisze naprawdę niesamowitym, gęstym i sugestywnym językiem, co powoduje że od rytmu jego powieści ciężko się uwolnić. Niestety jest to też duża bariera dla wielu czytelników - w książki Mieville trzeba się solidnie "wgryźć", bo poziom ich złożoności często odrzuca przy pierwszym kontakcie.
Można z wieloma ideami, również tymi politycznymi, się nie zgadzać, można nie poczuć się dobrze w dziwnych metaforach i wizjach serwowanych przez China Mieville w jego bardzo specyficznej prozie, ale jestem pewien, że "Embassytown" to jedna z najodważniejszych koncepcyjnie, najważniejszych obecnie powieści s-f, nie czytając jej traci się tyle oryginalnych idei, że jest to potworna myślozbrodnia na własnej wyobraźni.

Polecam!

Bardzo ciekawy wywiad z autorem dotyczącym "Embassytown" i jego poprzednich powieści:


Długo rozmowa z China Mieville z serii BookLust:

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Wilki czające się wśród zdań - Gene Wolfe



“We believe that we invent symbols. The truth is that they invent us; we are their creatures, shaped by their hard, defining edges. Book of the New Sun 1: Shadow of the Torturer

Napisać coś nowego i odkrywczego o amerykańskim autorze Gene Wolfe naprawdę trudno, szczególnie, że tak dużo o jego prozie napisano. Jego wielkim admiratorem jest Neil Gaiman (autor "Amekańskich Bogów", "Nigdziebądź" i słynnego, komiksowego cyklu o Sandmanie), który stworzył bardzo zabawny, typowo gaimanowski poradnik jak prozę Wolfe należy czytać i dlaczego warto z jego książkami się spotkać. Ja miałem okazję zetknąć się z jego prozą w czasach licealnych, gdy usłyszałem o tajemniczym Wolfe, autorze dziwnym, niezwykłym, z którym każdy wielbiciel fantastyki musi w końcu się zapoznać, bo wstyd nie znać. Lektura "Cienia Kata" była niepokojąca, trudna do "przetrawienia", zostawiła za sobą dużo pytań i niepokoju. Podobnie przeczytanie (zdobytego cudem i przypadkiem) "Żołnierza z mgły". Więcej jego powieści nie zdobyłem, do dziś znalezienie polskich tłumaczeń graniczy z cudem. Wolfe pozostał tak mglisty jak się pojawił. Na szczęście mój angielski conieco się poprawił i Amazon zaczął wysyłać książki do PL... Wróciłem do jego książek wiele lat później... i dalej mam z jego prozą wielki problem, ale to niezwykle fascynujący problem, z którym warto walczyć latami. Wolfe to bardzo zły autor dla kogoś szukającego rozpędzonej akcji, czytelnego opisu świata, dających się polubić bohaterów. Wolfe to w ogóle bardzo zły autor klasycznej fantastyki, bo on jest bardzo daleko od fantastycznego mainstreamu i nawet jeśli sięga po klasyczne motywy to opowiada je tak inaczej, tak bardzo charakterystycznie, że wielu straci rozeznanie w jego labiryntach. Ale jeśli jesteś czytelnikiem, który ma ochotę chcesz się zagubić, przeżyć spotkanie z ciemnością w bizantyjskich katedrach wolfe'wskich światów, w rzeczywistościach kłamiącej pamięci i przerażających paradoksów to nie można znaleźć wspanialszego przewodnika. Spotkanie z literaturą Wolfe to zawsze wyzwanie i zupełnie unikalne emocje.

I began to feel as frightened of [stars] as I was of falling into that midnight abyss over which they writhed; yes this not a simple physical and instinctive fear (...), but rather sort of philosophical horror at the thought of a cosmos in which rude pictures of beasts and monsters had been painted with flaming suns
Book of the New Sun 3: The Sword of the Lictor

Najsłynniejszym cyklem autorstwa Wolfe jest pięciotomowa Księga Nowego Słońca (ostatna część cyklu - "The Urth of the New Sun" - powstała wiele lat później po pozostałych, ale stanowi integralną część całości). To historia Severiana, młodego czeladnika katowskiego, który po dokonaniu niewybaczalnej zbrodni (ułatwienie śmierci skazanej arystokratce) zostaje wygnany na wędrówkę przez Urth, upadający, zdegenerowany świat nad którym świeci gasnące Słońce. Wolfe tradycyjnie sięga po swój ulubiony wątek zwodniczości ludzkiej pamięci - choć opowieść ukazana jest z punktu widzenia głównego bohatera, posiadającego według własnego mniemania pamięć doskonałą, to daleko jej do linearności. Bo przecież nasze umysły nie żyją tylko chwilą obecną, ale ciągle zanurzają się w przeszłości i snują marzenia o tym co nadejdzie - więc Wolfe-Severian-narrator skacze w czasie, wpada w dygresje i walczy z własnymi wspomnieniami, a wreszcie nie raz okłamuje sam siebie. Wolfe dodatkowo utrudnia/ubarwia życie czytelnikowi bardzo dziwnymi, onirycznymi opisami świata, a także postaciami z którymi Severian spotyka się podczas swojej wędrówki - są wśród nich umarli (cierpiący, bo nie mogący odejść do innych światów), przerażające drapieżniki żywiące się ludzkimi duszami, szaleni bogowie, dziwne istoty przybyłe z obcych gwiazd. Nieraz wysmakowana proza Wolfe (bo ma on ogromny dar do pisania i benedyktyńską skłonność do zwracania uwagi nawet na najdrobniejsze detale) przypomina opisy malarstwa Boscha albo jak słusznie zauważył Jacek Dukaj - Beksińskiego . Ale jest też u niego wielka zdolność do chwytania w słowa ulotnych emocji i głęboko ludzkiej wrażliwości. U Wolfe ważniejsze chyba niż sama wędrówka są pytania, które zadaje sobie bohater i przypadek, który w okrutny sposób rządzi ludzkim losem. Mimo bardzo uważnej lektury Księgi Nowego Słońca wielu wątków dalej nie rozumiem, Wolfe nie zdradza chętnie swoich tajemnic. Wiele kwestii nie daje spokoju długo po skończeniu ostatniej strony - ale to znów wspaniała cecha jego prozy. Pozostaje ochota by przeczytać jeszcze raz i wyłapać przeoczone detale, a potem zetknąć się z kolejnymi pytaniami i znów żyć w niepewności. Niewielu autorów zapewnia tak bardzo wysmakowaną niepewność jak Wolfe.
Oprócz Księgi Nowego Słońca stanowczo polecam "Piątą Głowę Cerbera", w której opowieść o ludziach którzy zasiedlili obce światy, niszcząc przy okazji zastaną na miejscu cywilizację (ale być może nie do końca...), zostaje przez Wolfe przemieniona w przypowieść o tożsamości, niezrozumieniu samego siebie i subiektywizmie odbioru rzeczywistości... Jak to określiła Ursula Le Guin - "zasada nieoznaczoności przekształcona w literaturę". Ale nie chciałbym się w tym miejscu rozpisywać, bo akurat ta książka zasługuje na dużo dłuższą dygresję, w którą aż boję się wdawać.

Warto po prozę Wolfe sięgnąć, jest inna od tego do czego przyzwyczaiła nas większość autorów, jest poetycka i niepokojąca, przekraczająca zwykłe granice i napisana wybitnym, bardzo unikalnym stylem. Dodatkowo w jakiś niepokojący sposób pozostaje z czytelnikiem, nie daje spokoju, zmusza do myślenia o kwestiach rzadko poruszanych przez fantastykę - tych z zasięgu filozofii egzystencjalnej czy nawet współczesnej filozofii umysłu. Ja sam mam w planie od dawna nie czytane powieści Wolfe (cykl o Latro rozgrywający się starożytnej Grecji) oraz te jeszcze nie przeczytane (najnowszą "Home Fires", dylogię "Wizard Knight" i opowiadania), więc chętnie jeszcze o nim napiszę, szczególnie że ten pierwszy na tym blogu post porusza tylko kilka kwestii z tych wszystkich dotyczących siły rażenia wolfe'owskich tekstów.


Imagine a man who stands before a mirror; a stone strikes it, and it falls to ruin all in an instant. And the man learns that he is himself, and not the mirrored man he had believed himself to be. Book of the New Sun 5: The Urth of the New Sun

PS. Zainteresowanych zapraszam na stronę Lupine Nuncio , gdzie wielu autorów bardzo dogłębnie analizuje najważniejsze teksty G.W.