wtorek, 20 marca 2012

To nie jest kraj dla starych bogów - "American Gods" Neil Gaiman

The road was filled with broken glass and gasoline
She wasn't sayin' nothin'', it was just a dream
The wind come silent through the windshield
All I could see was snow and sky and pines
I closed my eyes and I was runnin',
I was runnin' then I was flyin'

Bruce Springsteen "Highway 29"

This is not a land for gods (...). This land was brought up from the depths of the ocean by a diver. It was spun from its own subtance by a spider. It was shat by a raven. It is the body of a fallen father, whose bones are mountains, whose eyes are lakes.
Neil Gaiman "American Gods"

To nie jest książka dla ludzi bez wyobraźni. To nie jest książka o takiej Ameryce jakiej możecie się spodziewać. O ile w ogóle można napisać powieść o tym kraju. Jak sam Gaiman twierdzi - Ameryka jest zbyt wielka by ją opisać. W jednym z wywiadów powiedział nawet, że o ile Anglię można opisać historią to Amerykę można opisać wyłącznie geografią - znajdziesz w niej wszystko i wszystkich, o ile tylko masz czas na dojazd i parę dolarów na benzynę. To na pewno jest książka o snach, o marzeniach, mitach, bogach lub raczej o tym czym bogowie są dla ludzi - próbą zmierzenia się ze światem, ze śmiercią, bólem, radością, smutkiem, próbą nadawania sensu codziennemu życiu, pozornemu chaosowi wokół. To książka o wszystkich tych, którzy przybyli do Ameryki ze swoimi snami, językami, kulturami, zwyczajami, religiami, duchami, lękami, o tych wszystkich którzy w pewnym momencie swojego życia musieli zmierzyć się z tym wielkim lądem, albo bronili go przed innymi, którzy próbowali go im odebrać. "Amerykańscy Bogowie" to klasyczna powieść drogi, współczesny western, dramat, horror, opowieść gangsterska, moralitet, fantastyka, komedia, a to wszystko z wielką domieszką typowo "gaimanowskiego" dowcipu i melancholii. Ta powieść jest jak doskonała magiczna sztuczka - nawet jeśli domyślamy na czym polega trick, to i tak ulegamy iluzji i nie możemy powstrzymać się od oklasków. Gaiman ma coś, czego brakuje tak wielu autorom - zdolność do pisania wspaniałych, długich opowieści, do snucia historii, które są czasem straszne, czasem śmieszne, w których miesza się prawda, fantastyka, świat snu z brutalną realnością. No i tworzy wspaniałych bohaterów, wielowymiarowych i dalekich od biało-czarnych klisz, nawet jego bogowie są bardzo... ludzcy, ze swoimi fobiami, wadami, nałogami - w końcu nasze marzenia nie mogą być bardzo odległe od nas samych.

All we have to believe with is our senses, the tools we use to perceive the world: our sight, our touch, our memory. If they lie to us, then nothing can be trusted. And even if we do not believe, then still we cannot travel in any other way than the road our senses show us; and we must walk that road to the end.

Generalnie "Amerykańscy Bogowie" to opowieść o nadchodzącej burzy. O wojnie, która rozegra się między starymi, zapomnianymi istotami, które przybywały z osadnikami przez setki lat, a młodymi, żądnymi krwi i władzy duchami Internetu, autostrad i telewizji. W to wszystko wplątuje się (mimowolnie) Cień, człowiek-nikt, samotnik i odludek, który z powodu głupiej bójki w barze trafił na kilkuletnią odsiadkę i marzy o tym by resztę życia spokojnie spędzić ze swoją dziewczyną, trzymając się z dala od kłopotów. Ale o ile Cień nie wierzy w bogów, to bogowie bardzo wierzą w niego, więc zamiast sielskiego życia na prowincji spotka go niebezpieczna, oniryczna podróż przez Amerykę z zagadkowym Panem Środą, podróż przez Amerykę, której istnienia nigdy się chyba nie domyślał. Spotka umarłych, pofrunie na skrzydłach ptaka-gromu, zagra o własne życie w warcaby z rosyjskim imigrantem Czernobogiem, znajdzie Serce Ameryki w dość nieoczekiwanym miejscu, a przy okazji dowie się że "nigdzie" to dokładnie 60 mil od najbliższego McDonalda. I znajdzie się w samym oku cyklonu. I nic nie będzie takie samo jak przedtem.

"Which path should I take?" he asked. "Which one is safe?"
"Take one, and you cannot take the other," she said. "But neither path is safe. Which way would you walk — the way of hard truths or the way of fine lies?"
"Truths," he said. "I've come too far for more lies."
She looked sad. "There will be a price, then," she said.


Opowieść Gaimana jest wielowątkowa, dziwna i kręta, to mieszanina gatunków i konwencji, od mrocznego horroru po nową wersję "Alicji w Krainie Czarów", od rodzinnego dramatu po klasyczną powieść drogi. Ale autorowi to wszystko uchodzi na sucho - Gaiman po prostu ma wielki talent do snucia wciągających opowieści i angażowania naszych emocji. I zawsze ma kilka asów rękawie, którymi zagrywa w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Ta książka jest trochę jak amerykańska muzyka - pełna żaru i siły niczym gospel, bluesowo melancholijna, skupiona i senna jak cool jazz, wybuchowa i buntownicza niczym grunge z Seattle, dzika i szalona jak barowe songi Toma Waitsa. Każdy powinien znaleźć w niej swoje własną "muzykę duszy".

Wielka uczta dla wyobraźni, wykraczająca daleko poza klasyczne schematy literatury fantastycznej. Po prostu wspaniała powieść.

Wywiad z autorem, tradycyjnie u Wielkego Brata Googla ;).




I trochę prywaty - kilkoro z mojego osobistego panteonu amerykańskich bogów :)













środa, 14 marca 2012

Ogrody pozaziemskich rozkoszy, labirynty światów wewnętrznych, planety magii i fałszywych tożsamości, czyli mistrzowie Wolfe i Swanwick

I could never determine whether Mr Million is really aware in that sense which would give him right to say, as he always has, 'I think' and 'I feel'. When I asked him about it he could only explain that he did not know the answer himself, that having no standard of comparison he could not be positive whether his own mental processes represented true consciousness or not; and I of course, could not know whether this answer represented the deepest meditation of a soul somehow alive in the dancing abstractions of the simulation (...)
G.Wolfe "The Fifth Head of Cerberus"

Fantastyka potrafi być wielka, rzecz oczywista dla każdego kto zetknął się z tytułami niesamowitymi, przesuwającymi granice tego co (nie)wyobrażalne, nie dającymi spokoju długo po przeczytaniu, piekielnie inspirującymi, zarażającymi trudnymi do pozbycia się ideami. Są po prostu powieści nie dające o sobie zapomnieć. Dlatego złożę w tej notce mój drobny hołd dla dwóch takich tytułów - "The Fifth Head of Cerberus" ("Piątej głowy Cerbera") Gene'a Wolfe i "Stations of the Tide" ("Stacji Przypływu") Micheala Swanwicka. Obie powieści można by od biedy próbować szufladkować do fantastyki eksploracyjnej, opisującej zetknięcia człowiek-Obcy, przystosowywanie pod wymagania człowieka odkrytych planet, rysujących mapy pozaziemskich terytoriów. Jednak zarówno Wolfe jak i Swanwick nie potrafią i nie chcą napisać oczywistych historii, nie interesuje ich to oczywiste, to co na wierzchu, fantastyczne standardy - nowe planety, wielkie technologie, epickie fabuły. O nie, wolą zbłądzić w bardzo niebezpieczne terytoria pamięci, wewnętrznych narracji tłumaczących otaczający świat, odczuwania "własnego ja", zderzać wielkie szczyty filozofii ze zwierzęcymi popędami, zafundować nam bolesną, ale fascynującą psychoanalizę w dżunglach wyimaginowanych światów.
Perspektywy Freuda i Junga, nietrafione naukowo, za to niezwykle pociągające filozoficznie i kulturowo (ostatnio odświeżone filmowo w "Niebezpiecznej terapii" Cronenberga) mogły by być jakimiś punktami wyjścia do interpretacji zarówno "Piątej głowy Cerbera" (sam tytuł zapewne zainteresowałby Sigmunda F., fascynata sztuki starożytnej i renesansowej), której pierwszą część napędza tragiczny konflikt syna z ojcem na enigmatycznej planecie Świętej Anny, jak i "Stacji Przypływów" gdzie bezimienny, niemalże wyzbyty ludzkich cech Urzędnik ze świata zewnętrznego zstępuje na Mirandę, dziką, szaloną i groźną planetę, która oczekuje na nadchodzący apokaliptycznych rozmiarów potop - Superego zderza się z rozszalałym Id. Zarówno Swanwicka jak i Wolfe fascynuje fakt, że pomimo wspaniałych technologii, możliwości tworzenia i zdobywania światów pozostają w nas samych terytoria dzikie, niebezpieczne, nieoznaczone, te które tłumaczymy naszą zwierzęcością, biologią, magią. A są to chyba światy bardziej niesamowite niż najbardziej odległe układy gwiezdne.

Had I the power, I'd begin demolishing worlds today. (...) I'd tear the stars themselves apart and in their place build something worth seeing .
M.Swanwick "Stations of the Tide"

W obu powieściach jest też jakieś zetknięcie z jungowskim cieniem personalnym, odrażającym ciemnym Obcym tkwiącym w naszej duszy - u Wolfe to zaraźliwa i zakazana hipoteza, że mieszkańcami kolonii na planecie Świętej Anny wcale nie są ludzie, ale obcy którzy nauczyli się idealnej mimikry i tak bardzo stali się ludźmi, że noszą w sobie wielki lęk, że są obcymi podszywającymi się pod ludzi, więc przez lęk przed samym sobą stają się coraz bardziej ludzcy (i tak reductio ad infinitum, cały Wolfe), u Swanwicka to odkrycie głównego bohatera, że ścigając anarchistę, bioinżyniera, szalonego maga Gregoriana sam zaczyna coraz bardziej przypominać swojego wroga, podzielać jego szaleństwo, każdy krok na powierzchni Mirandy przemienia jego duszę. Kosmiczna odmiana conradowskiego "Jądra Ciemności".
Ale czy są to słuszne drogi do rozumienia tych powieści? Pisarz Adam Roberts w świetnym wstępie do "The Fifth Head..." stawia kolejne hipotezy - u Wolfe to czytelnik jest prawdopodobnie jednym z bohaterów, jest tytułową piątą głową mitycznego strażnika Hadesu(ale przecież był on trzygłowy? skąd dwie dodatkowe?), musi zmierzyć się ze swoją własną obcością, przebrnąć przez ciemność, uczestniczyć w katabazie, a książka jest otwartym pytaniem o sens, na które może znaleźć wiele odpowiedzi. U Swanwicka można by doszukiwać się alchemicznej dwoistości natury - na planecie Miranda, którą co kilkadziesiąt lat całkowicie zalewają biblijnych rozmiarów powodzie, każdy organizm wykształcił conajmniej kilka możliwych form życia, aby odrodzić się człowiek też musi zniszczyć swoją starą formę i z popiołów stworzyć nową... Magiczna symbolika, szamanizm, kulturowe archetypy u pisarzy s-f, w światach androidów, myślących maszyn, kosmicznych eksploracji? Dlaczego nie, jeśli czyta się takich Autorów.

Sometimes people ask why I got into this [puppett] business. I don't know. Usually I just say. Why would anyone want to play God? Make a face and shrug. But sometimes I think it's because I wanted to prove myself that other people exist. But we can't know that, can we? We can never really know.
M.Swanwick "Stations of the Tide"

Jeszcze kilka słów o konstrukcji tych książek, o stylu w jakim są napisane. Wolfe pisze swoim unikalnym "Głosem" (zapożyczam się bodajże u Silverberga), rozbuchanym, onirycznym, nielinearnym stylem, który przysporzył mu zapewne tylu "wyznawców", do których sam chyba coraz bardziej zaczynam się zaliczać. U Wolfe nigdy nie wiemy co zdarzy się na następnej stronie, gdzie ukryje detale pozwalające zrozumieć swoją powieść, kim do końca są jego bohaterowie, dokąd zmierzają te dziwne, "bizantyjskie" narracje. Swanwick też jest narratorem wybitnym, w wielu kwestiach przypominającym Wolfe, bawiącym się dygresjami, zagnieżdżonymi opowieściami, ukrywaniem sensów i częstującym Czytelnika bardzo nieoczywistym finałem. Dlatego trudno mówić tu o jakimkolwiek pojedynku między tymi powieściami - zestawiłem je dlatego, że pomiędzy tymi dwiema narracjami jest jakiś niebezpieczny magnetyzm, zbieżność filozoficznych i fantastyczno-naukowych poszukiwań, wędrówek w mrok ludzkiej psychiki - zmaganie się dusz z pragnieniami ciała, konflikt kulturowych znaczeń i magicznych obrzędów z technologiami zmieniającymi wszechświat, rozpaczliwe poszukiwania sensu i tożsamości, egzorcyzmowanie własnej przeszłości wśród więdnących, upadających rzeczywistości. Niebezpieczne, straszne, szalone, trudne do uchwycenia w kilku słowach opowieści. Należy czytać na własną odpowiedzialność! Narracje w pewien sposób podobne, ale zarazem odrębne, unikalne - bo o ile książki banalne, kiepskie są zawsze do siebie podobne, to książki wybitne są zawsze wybitne na swój własny sposób ;).

When we sing it is not the air that shakes. We shake extension; I am the song that all the Shadow childen sing, their thought when they think as one. Hold your hands before you thus, not touching. Now think of your hands gone. That is what we shake.
G. Wolfe "The Fifth Head of Cerberus"

W ramach atrakcji interaktywnych - bardzo sympatyczny wywiad z Michealem Swanwickiem:



PS. W następnym odcinku pozytywnie szalony Brytyjczyk i próba opisania mitologii Ameryki, snów o Ameryce, czyli naturalnie Neil Gaiman :).

czwartek, 8 marca 2012

Per aspera ad astra - Greg Bear "Hull Zero Three"

Creator of all
Bless those who are small
With wisdom and love.
Provide for our care
And Guide us as we voyage
Across vastness unspeakable
Toward bright new homes.
We honor space
Which is your memory,
And seek the wisdom
That is our ration,
No more, no less.
Amen.


Przyznam się szczerze, że "Hull Zero Three" to pierwsza powieść Grega Beara z jaką mam do czynienia. Na pewno nie ostatnia ("Queen of Angels", "The Forge of God" i parę innych już się prosi o lekturę ;)), bo była to niepokojąca i fascynująca podróż przez gwiazdy. Na wstępie ostrzegam jednak, że nie każdemu przypadnie ona do gustu. To książka ze specyficzną, pierwszoosobową narracją, oniryczną, ciemną, duszną atmosferą i z fabułą, której sens trzeba budować kawałek po kawałku. To posępny labirynt z niełatwym przesłaniem, w którym świetnie będą bawić się fani Huberatha, Wolfe, Mieville, M.Johna Harrisona, Egana, z tą lekturą trzeba się trochę "posiłować". Jednam sam styl prowadzenia tej opowieści, poczucie Tajemnicy, specyficzni, nie zawsze ludzcy, bohaterowie, wynagradzają początkowy trud wejścia w zagadkowy "bearowski" świat.

More words, longer, richer words, implying a process - surrounding world with its own expectations. The words are like doors that open. They hold their own promise. Soon I'm shouting big new words into the browness, the not-quite darkness. Some of them mean nothing. Others provide strengh and relief.

Głównym bohaterem "Hull Zero Three" jest bezimienny Nauczyciel, człowiek (albo dziwny potomek homo-sapiens?) wybudzony ze Snu [Dreamtime], dziwnego stanu umysłu w którym przebywał w trakcie trwającej stu- albo tysiąclecia podróży Statkiem ku nowemu, nadającemu się do zasiedlenia światu. Jednak upragniony "Raj", wymarzony nowy początek nie został osiągnięty, Statek popadł w szaleństwo, z bezpiecznego azylu przemienił się w śmiertelnie groźny labirynt. A świeżo wybudzony, niedoszły architekt nowych porządków, z wielkim trudem i powoli zaczyna przypominać sobie fakty, bez których nie da się przeżyć we wrogim wnętrzu oszalałego Statku-Matki. Co gorsza, nawet własne wspomnienia w tym dziwnym świecie mogą być iluzjami, zaszczepionymi fantomami umysłu, wytworzonymi przez biologiczne procesory Okrętu 03. Przypominające wnętrza katedr sale Statku, przedziwne istoty które Nauczyciel napotka (szalone twory zdegenerowanych biologii), odsłaniająca się powoli fabuła - najnowsza książka Beara to bilet na bardzo dziwną, hipnotyzującą podróż przez ciemny, wrogi kosmos oraz ostrzeżenie przez groźnymi siłami jakie nauka i postęp mogą przywołać. Greg Bear, tak jak wielu jego poprzedników, wyraźnie podkreśla,że istotą najgroźniejszą dla człowieka jest tak naprawdę inny przedstawiciel homo sapiens. Szczególnie, gdy w naszych rękach znajdą się tak groźne narzędzia jak wiedza i technologia pozwalające przekształcać całą rzeczywistość.

Out stories, our lives, will go on. I refuse to allow that love to die, just because it was never real.

Ciemna, naprawdę wciągająca powieść hard s-f, łącząca klasyczne motywy wędrówki do odległych gwiazd z ciekawymi wnioskami dotyczącymi manipulacji biologią i pamięcią. Mimo specyficznego, bardzo unikalnego stylu czyta się ją jednym tchem. Do tego niesamowity finał. Warto!


Krótki, ale bardzo sympatyczny wywiad z autorem:

środa, 7 marca 2012

Interludium 1...

Szykuję się do recenzji najnowszej powieści Grega Beara, , więc niedługo coś nowego będzie :) (dlaczego, dlaczego twórcy "Pandorum" nie poprosili Mr. Beara o scenariusz, można by stworzyć tak niepokojący, niesamowity film wg "Hull 03"..., tematyka ta sama, a tak stworzyli coś "autorskiego" i wyszło jak wyszło). A pozostając pod wielkim wrażeniem pierwszego tomu Trylogii Marsa ("Red Mars") Kima Stanleya Robinsona kolejkuję tomy następne. Wielka, naukowa, filozoficzna, socjologiczno-psychologiczna, ekologiczna, polityczna powieść, monumentalne s-f w wielkim stylu, ale planuję o całości napisać po lekturze wszystkich 3 tomów. Na razie tym co jeszcze nie widzieli (a są tacy?) proponuję rzucić okiem na trailer "Prometeusza" Scotta. Nie ukrywam, że trzymam kciuki za ten film :).