poniedziałek, 31 grudnia 2012

Wspaniałych lektur w 2013 roku :)

A będzie co czytać - na pewno będzie nowa powieść Neila Gaimana o której wydawca pisze następująco:
"The Ocean At The End of the Lane is a novel about memory and magic and survival, about the power of stories and the darkness inside each of us. It began for our narrator forty years ago when he was seven: the lodger stole the family's car and committed suicide in it, stirring up ancient powers best left undisturbed. Creatures from beyond the world are on the loose, and it will take everything our narrator has just to stay alive: there is primal horror here, and a menace unleashed -- within his family, and from the forces that have gathered to destroy it. His only defense is three women, on a ramshackle farm at the end of the lane. The youngest of them claims that her duckpond is an ocean. The oldest can remember the Big Bang. The Ocean at the End of the Lane is a fable that reshapes modern fantasy: moving, terrifying and elegiac -- as pure as a dream, as delicate as a butterfly's wing, as dangerous as a knife in the dark.".

Już się cieszę :)))). Podobno będzie nowa powieść Gene'a Wolfe (oby!), ukaże się też może długo zapowiadany następca "Blindsight" Petera Wattsa, były takie pogłoski. Na polskim rynku mnóstwo pyszności - wydawnictwo MAG planuje wydać m.in. powieść Jeffreya Forda "Portret pani Chabruque" (bardzo chwalona, tak jak jego opowiadania), legendarną powieść "Wurt" Jeffa Noona, "Wake up and dream" Iana Macleoda (a kto nie czytał wydanej już "Pieśni Czasu" - polecam, koniecznie!), będzie też słynne, ale trudno dostępne "House of Leaves" Danielewskiego (rekomendowane ostatnio przed Dukaja) oraz nowa książka Davida Mitchella (którego "Atlas Chmur" polecam wszystkim!). Oby udało się też polskie wydanie "Peace" Wolfe - to jedna z najwspanialszych książek jakie miałem kiedykolwiek okazję czytać. Trzymałbym kciuki też za polską edycję świetnego "Embassytown" Mieville, szkoda że wciąż nie ma bo wielu osobom bym polecił. Dla tych co nie zdążyli w 2012 roku polecam gorąco "Portal zdobiony posągami" Huberatha (bo to jednak Huberath, ten wyjątkowy styl z całą swoją niesamowitą symboliką i stylistyką, mistycznymi tajemnicami i apokaliptycznym klimatem wędrówek po niepokojących zaświatach, dla wielbicieli "Miast pod skałą" - konieczne), "Czarne" Anny Kańtoch (książka wieloznaczna, tajemnicza, piękna i niezwykła, wielkie odkrycie i pełen zachwyt!), no i koniecznie Pana Lodowego Ogrodu (czytam dopiero teraz, po ukazaniu się 4. tomu, wielki wstyd że wcześniej nie znałem, najlepsza seria fantasy w PL od czasu Sapkowskiego IMHO, jedna z najlepszych w ogóle, jest wielka moc).

Życzę wszystkim samych bardzo dobrych lub zachwycających lektur, ciekawych spotkań z autorami, owocnych dyskusji, literackich odkryć w 2013 roku :-)!


P.S. A ciekawe co robią książki Dukaja, Mieville i Huberatha w nocy... O tomach Wolfe nie wspominając, może być groźnie...

niedziela, 30 grudnia 2012

O Dickensie, Londynie i innych demonach - "Drood" Dan Simmons

My name is Wilkie Collins, and my guess, since I plan to delay the publication of this document for at least a century and a quarter beyond the date of my demise, is that you do not recognise my name. Some say that I am a gambling man and those that say so are correct, so my wager with you, Dear Reader, would be that you have neither read nor heard of any of my books or plays. Perhaps you British or American peoples a hundred and twenty-five or so years in my future do not speak English at all. Perhaps you dress like Hottentots, live in gas-lighted caves, travel around in balloons, and communicate by telegraphed thoughts unhindered by any spoken or written language. Dan Simmons, "Drood"

Najdroższy z Czytelników tego bloga,

Wiem, że zastanawiałeś się ostatnio nad lekturą jakiejś wyjątkowej powieści, nad książką która pochłonie Cię bez reszty, przeniesie całą duszą do innego świata a potem pozostawi wyczerpanego i wstrząśniętego. Twierdzisz że takich powieści teraz nie ma, takich narracji obecnie się nie pisze? Z wielką radością powiadamiam Cię że całkowicie się mylisz, a doskonałym przykładem na poparcie mojej tezy jest wielki tom zatytułowany Drood pióra Dana Simmonsa, którego być może znasz z tak interesujących pozycji jak "Hyperion", "Illium", "Song of Kali" lub "Terror". Cóż, drogi Czytelniku, nawet jeśli wymienione powyżej tomy niewiele Ci mówią (a może wręcz przeciwnie - już się z nimi zapoznałeś?) to "Drood" jest wspaniałą okazję by rozpocząć przygodę z prozą Simmonsa lub, jeśli ta proza nie jest obca Twemu literackiemu gustowi - kontynuować wspaniałą podróż z tym wybitnym władcą pióra zza Atlantyku. Gwarantuję, że sięgając po wielki, ponad 800 stronnicowy tom z niepokojącym zarysem londyńskiego dżentelmena na okładce nie przeżyjesz rozczarowania, a wręcz przeciwnie - będziesz tę wyjątkową powieść czytał z wielką fascynacją, często poświęcając późne nocne godziny by dokończyć niejeden rozdział. Taka jest moc wspaniałej prozy, o czym obaj drogi Czytelniku doskonale wiemy poświęcając niezliczone godziny naszego żywota tysiącom zapisanych stron.

His imagination was always more real than the reality of daily life.

Pytasz się mnie o czym "Drood" opowiada, dlaczego właśnie tę pozycję tak zachwalam? To powieść o późnych latach życia wielkiego Charlesa Dickensa, autora wybitnego, którego sława w swoim czasie dorównywała sławie największych współczesnych gwiazd kina lub muzyki, sybaryty, bywalca salonów, ale też bezwzględnego człowieka o niezrównanej woli mocy miażdżącej często ludzi od niego psychicznie słabszych, mniejszych. Tak na marginesie - Dickens podobno faktycznie posiadał w sobie jakąś magnetyczną moc, potrafił bez problemu podporządkowywać sobie innych, kontrolować tłumy słuchaczy podczas publicznych odczytów własnych dzieł. Ale wracając do "Drooda" - ta wspaniała powieść którą być może przeczytasz, Drogi Czytelniku, zaczyna się od tragicznych wydarzeń czerwca 1865 r., gdy Dickens podróżując pociągiem w towarzystwie pewnej młodej damy (ach nie bójmy się użyć tego słowa - kochanki) padł ofiarą tragicznej katastrofy kolejowej, w wyniku której o mało nie stracił życia, ledwo ocalił zdrowe zmysły i napotkał na swojej drodze tajemniczą, demoniczną postać Pana Drooda - złą, ciemną istotę która miała odmienić jego życie na zawsze. Jak mogłeś się Drogi Czyteniku domyśleć - tytuł powieści i sama postać Drooda nawiązują do ostatniej, niedokończonej powieści Dickensa - "The Mystery of Edwin Drood", ale robią to w sposób niebanalny, fascynujący, trzymający w napięciu aż do ostatniej strony. To opowieść o Sztuce, szaleństwie i namiętnościach targających ludźmi tak mocno, że są w stanie krzywdzić i zabijać tych którzy staną na ich drodze.

But, God help me, I loved Charles Dickens. I loved his sudden, infectious laugh and his boyish absurdities and the stories he would tell and the sense—when one was with him—that every moment was important. I hated his genius—that genius which eclipsed me and my work when he was alive, and has eclipsed me more every year that he has been dead, and which—I am certain of this, Faithless Reader—shall eclipse me even more in your unobtainable future.

Niezwykłym konceptem zastosowanym przez Simmonsa jest idea by narratorem powieści był Wilkie Collins - przyjaciel, jak i konkurent sławnego Dickensa, człowiek który jak nikt inny doceniał literacki geniusz Niezrównanego, ale też życie i tworzenie w wiecznym cieniu artysty któremu nie mógł dorównać skazało go na cierpienie i piekielne męki. Co więcej - Collins jako narrator nie wzbudzi Czytelniku Twego zaufania - to obdarzony niepokojącym talentem dekadent i nihilista, nie stroniący od niemoralnego towarzystwa, szukający ukojenia w laudanum, palarniach opium oraz ramionach młodych kochanek. Wilkie Collins jawi się jako człowiek gotowy na pakt z samym Diabłem by zdetronizować Dickensa i zyskać status najwybitniejszego z brytyjskich pisarzy. Do tego obrazu dołóżmy mglisty Londyn drugiej połowy XIX wieku - z literackim życiem i klubami dla dżentelmenów pełnymi rozmów, wielkich emocji, prywatnych wojen, oraz z ciemnymi dzielnicami biedoty, rozpaczy i nędzy, do których tak chętnie zapuszczali się zarówno Dickens jak i Collins, chorobliwie zafascynowani ludzkim upadkiem i złem. No i nie zapominajmy o tytułowym Droodzie - istocie z cieni i ciemności, mającej demoniczny wpływ na losy zarówno Dickensa jak i narratora powieści - Wilkie Collinsa, istocie która sprowadzi ich życie na bardzo niebezpieczne tory prowadzące do tragicznych konsekwencji... Ale więcej Ci Drogi Czytelniku nie powiem, nie chcę zdradzać zbyt dużo by nie naruszać ogromnej przyjemności płynącej z ogromnej pod wszelkimi względami powieści Simmonsa.

ALL RIGHT… Reader. I know that you could not care less for my history or pains or even the fact that I am dying as I labour to write this for you. All you want to hear about is Dickens and Drood, Drood and Dickens. I have been wise to you from the start… Reader. You never cared about my part of this memoir. It was always Dickens and Drood, or Drood and Dickens, which kept you reading.

Od niezwykłych obrazów londyńskiej literackiej socjety i skomplikowanych relacji łączących Dickensa z najbliższymi mu ludźmi, jego fascynacje hipnozą, gnozą i okultyzmem (sic!) aż po gotycką grozę chwil gdy na scenę wkracza tytułowy Drood - Simmons nie pozwoli Ci się znudzić, bo nawet chwile względnego spokoju są tylko preludiami do kolejnych burz i sztormów. To wspaniała powieść, bogata i gęsta, świadectwo wielkiego talentu jak i ogromnej pracy Dana Simmonsa jakie włożył w napisanie każdej strony (warto spojrzeć choćby na obszerną bibliografię obejmującą liczne biografie Dickensa, opracowania jego dzieł, jak i książki o handlu opium czy przestępczości XIX w. Londynu). Najdroższy z Czytelników, jeśli takiej książki szukałeś to zakończ lekturę tego listu, poszukaj "Drooda" w najbliższej księgarni, a potem zatop się w tej wspaniałej i ciemnej powieści by na kilka niezwykłych chwil przenieść się do innego świata, czego Ci ze wszech miar życzę,

Twój oddany na zawsze,
Przesyłający najszczersze wyrazy szacunku i życzliwości,
M.

P.S. A tak na marginesie to wybitny utwór Rachmaninova, który wiernie towarzyszył mi w lekturze najnowszej powieści Simmonsa, doskonale współgrający z tą niezwykłą aurą "Drooda".

czwartek, 11 października 2012

Inżynier machin wyobraźni, mechanik snów, zegarmistrz światów rozkwitających w pamięci, snach i marzeniach - Gene Wolfe "Peace", "The Best of Gene Wolfe: A Definitive Retrospective of His Finest Short Fiction"

"Sitting before my little fire, I know, when the wind blows outside, moaning in the fieldstone chimney I caused to be built for ornament, shrieking in the gutters and the ironwork and the eaves and trim and trellises of the house, that this planet of America, turning round upon itself, stands only at the outside, only at the periphery, only at the edges, of an infinite galaxy, dizzily circling. And that the stars that seem to ride our winds cause them. Sometimes I think to see huge faces bending between those stars to look through my two windows, faces golden and tenuous, touched with pity and wonder; and then I rise from my chair and limp to the flimsy door, and there is nothing", Gene Wolfe, "Peace"

Jak śpiewa Chris Cornell na najnowszej płycie Soundargen – been away too long. Dużo wydarzeń – tych lepszych i tych gorszych – oraz ogólne poczucie życia w biegu nie pozwoliły na odświeżanie neurobloga w takim stopniu i tak często jak tego bym sobie życzył. Ale aktualizacje będą, obiecuję, jeśli w końcu wreszcie uda się ogarnąć rzeczywistość. Na dobry początek znów o autorze, od którego uwolnić się nie mogę (i nie zamierzam), którego prozę im bardziej poznaję tym bardziej rozumiem jak mało dotąd ją rozumiałem. To taki autor "na życie", do którego tekstów z całą pewnością będę wracał przez wiele lat. Chodzi naturalnie o mistrza pułapek, labiryntów i paradoksów – czyli o Gene’a Wolfe. Tutaj pozwolę sobie na małą dygresję – są i były takie powieści które w silnym stopniu przestawiają „zwrotnice myślenia”, pozwalają odkryć niepoznane dotąd, niepomyślane terytoria, powieści które trzeba przeczytać w odpowiedniej chwili i odpowiednim czasie by wszystkie te magiczne mechanizmy literatury i wyobraźni odpowiednio „zaskoczyły”. Taką powieścią był „Władca Pierścieni”, który pozwolił mi odkryć fantastykę jako taką, mistyczna „Diuna” Franka Herberta, absolutnie doskonałe „Solaris” Lema, nieprawdopodobnie złożone „Anathem” Stevensona, hybrydowe wizje „Perdido Street Station” Mieville, neurofilozoficzne „Blindsight” Wattsa czy arystotelejskie „Inne Pieśni” Dukaja (dzięki któremu moje zainteresowanie fantastyką przeżyło wielki renesans), czy ostatnio apokaliptyczne „The Road” McCarthy’ego lub niesamowicie poruszające „The Cloud Atlas” Mitchella (mocne dowody na to że w głównym nurcie, w literaturze współczesnej z najwyższej półki, jest miejsce na tematykę znaną dobrze fanom fantastyki).

"I have sometimes thought that the reason the trees are so quiet in summer is that they are in a sort of ecstasy; it is in winter, when the biologists tell us they sleep, that they are most awake, because the sun is gone and they are addicts without their drug, sleeping restlessly and often waking, walking the dark corridors of forests searching for the sun." Gene Wolfe, "Peace"

„Peace” Wolfe to właśnie powieść z gatunku tych powodujących poważną rewolucję w czytelniczych paradygmatach, zjawisko unikalne i niepowtarzalne, próba oceniania jej na jakichkolwiek skalach nie ma dla mnie żadnego sensu - chyba że kogoś bawi konwersja czystej magii literatury na punkty lub stopnie Celsjusza. "Peace" to niesamowita literacka łamigłówka i paradoks zaszyte mistrzowsko w zwyczajną (z pozoru) opowieść o starym człowieku - Aldenie Denisie Weer - wspominającym swoje dzieciństwo i dorastanie w małym amerykańskim miasteczku, zagubionym pośród wzgórz i lasów. Ale to nie jest to tylko opowieść o przeszłości, ale też opowieść o opowieściach, o tym jak wracając do przeszłości tworzymy całe światy na nowo, przekształcamy wspomnienia i wrażenia pod wpływem chwili obecnej, tego kim jesteśmy teraz lub kim chcemy się stać. Alden Weer, tak jak słusznie zauważył jeden z recenzentów powieści Wolfe, ma wiele wspólnego z innymi postaciami stworzonymi przez tego amerykańskiego autora - Severianem z Księgi Długiego Słońca czy Latro z trylogii Żołnierza Mgły - nie ufa swojej pamięci, ale nie widzi innej drogi do zrozumienia siebie i tej dziwnej pustki w jakiej się znalazł niż wędrówka przez ciemne korytarze i labirynty własnego umysłu, wędrówka przez światy bez map i bezpiecznych ścieżek. "Peace" Wolfe to też mroczna baśń ze zjawami, demonami i historiami o ludziach których ciało przemieniło się kamień, słodko-gorzka opowieść o dzieciństwie spędzonym w rodzinie skrywającej wiele ciemnych sekretów, próba zobaczenia rzeczywistości z perspektywy dziecka - dla którego różnica między realnym i nierealnym nie jest jeszcze tak wyraźna jak w świecie dorosłych.

"(...) walls of those old houses in my mind are like that, rotting and falling, yet at the same time armed with thorns and gay with strange flowers, and bound tighter with the roots of all the living things that have grown there than they ever were with mortar and plaster." Gene Wolfe, "Peace"

Ale jest w "Peace" jeszcze jedna opowieść, ukryta wśród pozostałych, ale też z nich bezpośrednio wynikająca, opowieść którą czytelnik odkrywa dopiero po skończeniu lektury, dzięki której można zrozumieć kim jest naprawdę Alden Weer i docenić mroczny żart Gene'a Wolfe jakim jest takie a nie inne zatytułowanie powieści. Naturalnie tego ostatniego, najważniejszego elementu zdradzać nie zamierzam, odkryjcie to sami. Na marginesie dodam, że nawet jeśli kogoś te zagadki nie interesują, nawet jeśli za fantastyką nie przepada to i tak "Peace" powinien przeczytać z jednego prostego powodu. Ta książka jest po prostu niezwykle pięknie napisana - wyjątkowy styl Wolfe, głębia myśli i niespotykana wrażliwość powodują, że zamykanie "Peace" na półce z prostą etykietą "fantastyka" jest głęboko niesprawiedliwe i ograniczające - to zwyczajnie jest wielka literatura poza wszelkimi gatunkami. (Na marginesie: "Peace" przeczytałem już dwa razy i mimo to dalej pozostaje wobec tej prozy bezradny, zgadzam się z Gaimanem że druga lektura tej książki jest ciemniejsza, mroczniejsza, widać to odbicie w lustrze którego nie dostrzegamy za pierwszym razem. Wolfe to wszystko widział i wie że pewne rzeczy lepiej dostrzega się z dystansu, gdy minie trochę czasu, Wolfe to najwspanialszy z magów.)

"'I don't think you ought to lie to us.' 'Why not? If by chance you become well, you will be released, and if you are released you will have to deal with your society, which will lie to you frequently. Here, where there are so few individuals, I must take the place of society. I have explained that.'" Gene Wolfe, "The Death of Doctor Island"

Przy okazji pisząc o Wolfe nie mogę nie wspomnieć o jego opowiadaniach, po które sięgnąłem po raz pierwszy ostatnio. Zbiór "The Best of Gene Wolfe: A Definitive Retrospective of His Finest Short Fiction" z tekstami wybranymi przez samego autora polecam gorąco, bo tak jak w przypadku wielkich powieści jego krótkie teksty są zjawiskami niezwykłymi, wypełnionymi unikalną wyobraźnią, umiejętnością dotknięcia tego co nienazwane, wielkim talentem do wywołania w czytelniku ogromnych emocji. Wiele z tych historii (w tym legendarny Archipelag, czyli "The Island of Doctor Death", "Death of Doctor Island" i "Death of Island Doctor" - zbiór tekstów który łączy nie tylko permutacja słów w tytule, ale i pewien filozoficzny zamysł) to Wolfe w pigułce - piękne, ciemne, wielowarstwowe narracje z tajemnicami o których czytelnik będzie myślał długo po zamknięciu całego zbioru. Jeśli ktoś swojej przygody z Wolfe jeszcze nie zaczął - świetny start, a dla znających autora tylko z powieści - wspaniałe przeżycie, szczególnie że każdy z tekstów został wzbogacony o posłowie od Wolfe, często równie niesamowite co samo opowiadanie.

A już zupełnie na koniec pewien ciekawy fakt - Gene Wolfe, autor fantastyki dziwnej, tajemniczej i nieoczywistej, koneser literatury światowej, historii Bizancjum, znawca teologii chrześcijańskiej i filozofii, większą część życia spędził jako szanowany inżynier (!) zajmujący się maszynami rolniczymi i spożywczymi (!!), był głównym edytorem pisma "Plant Engineering", a jednym z jego słynnych osiągnięć była maszyna do robienia znanych chipsów - Pringlesów (!!!). Trudno uwierzyć? Wolfe jest po prostu tak paradoksalny i zjawiskowy jak postać z jego własnej książki :).

PS. Dla tych którzy chcieliby przeczytać Wolfe po polsku wspaniała wiadomość - wydawnictwo MAG w ramach serii Uczta Wyobraźni planuje wydać "Peace" (powieść, która nigdy się chyba w naszym kraju nie ukazała). Mam nadzieję, że wznowień doczekają się też inne jego powieści i opowiadania, w tym Księga Nowego Słońca.
PS2. Od Wolfe postaram się chwilę odpocząć, za to na pewno planuję napisać o Johnie Crowleyu i kilku innych ciekawych postaciach :).

wtorek, 18 września 2012

Deus Ex Machina, czyli bogowie z luster, prawdy z kłamstw, theodemonie i epifanie skąpane w blasku sztucznych słońc - Book of the Long Sun: Litany of the Long Sun / Epiphany of the Long Sun - Gene Wolfe

The gods smile on us, my son, or so it is written. It's a wonder they don't laugh aloud.

I had always thought enlightment would be a voice out of the sun, or in my own head, a voice that spoke in words. But it's not like that at all. He whispers to you in so many voices , and the words are living things that show you. Not just seeing, the way you might see another person in a glass, but hearing and smelling - and touch and pain, too, but all of them wrapped together so they become the same, parts of that one thing.

Wolfe i Jego Słońca ponownie na moim blogu... Jakiś czas temu przy okazji rozmów o fantastyce znów dużo dyskutowałem o Wolfe, więc naturalną koleją rzeczy była chęć sięgnięcia po dawno nie czytane książki tego uwielbianego przeze mnie autora. Z Księgą Długiego Słońca, tak jak ze słynnym cyklem Nowego Słońca i "grecką" dylogią o losach Latro zetknąłem się już w czasach licealnych, ale wtedy jeszcze coś nie zaskoczyło. Nie do końca wiedziałem jak jego prozę odbierać, jak "czytać" jego unikalny styl, wyobraźnię i barokowo rozbuchane idee, tak specyficzna fantastyka jeszcze mnie nie fascynowała w tym stopniu co obecnie...

He is not mad. He is only more clever than you. It is not the same.

Wiele, wiele tysięcy kartek później ;)... Prozę Wolfe teraz odbieram znakomicie, być może te książki są jak ciężkie, wytrawne, czerwone wino - trzeba wyrobić sobie do nich smak, a wtedy Czytelnik zostaje obdarowany naprawdę niezwykłymi wrażeniami. Tak jak w przypadku Księgi Nowego Słońca trudno cykl o Długim Słońcu zaklasyfikować - są tu elementy typowe dla literatury fantasy (istoty obdarzone nadnaturalnymi mocami, zwierzęta mówiące ludzkim językiem, zdarzenia nie dające się pojąć "szkiełkiem i okiem", technologie tak nierealne że aż magiczne) perfekcyjnie połączone z rzeczywistością bardzo odległą od tej konwencji - na pierwsze ślady każdy czytelnik natknie się dość szybko - sztuczni, "chemiczni" ludzie, metalowi żołnierze, bogowie przemawiający przez święte ekrany wprost z Mainframe'u (Rdzenia Głównego), latające metalowe "rydwany", sztucznie wyhodowane bestie rodem z obrazów Boscha, tysiące ludzi śniących w szklanych słojach, gotowych do przebudzenia gdy Rdzeń tego zapragnie. Do tego spora porcja stuprocentowego Wolfe w Wolfe - uwielbienie do kultury starożytnej Grecji i Bizancjum, rozbuchane opisy i wielostronicowe dialogi, fascynacja ludzkim szaleństwem, świadomością, umysłem, pamięcią i próbą rozszyfrowania niejednoznacznej rzeczywistości.

Circumstances have changed (...). That's all, or nearly all. There is an essential core at the center of each man and woman that remains unaltered no matter how life's externals may be transformed or recombined. But it's smaller than we think.

Fabuła? Prosta z pozoru historia augura o imieniu Jedwab z politeistycznej świątyni przy Ulicy Słońca, który wplątuje się w wiry wielkiej polityki, namiętności i wojny kierowany objawieniem tajemniczego Boga Zewnętrznego, szybko rozwija się w złożoną, gęstą, wieloznaczną opowieść - jedną z tych gęstych od znaczeń opowieści za które tak cenię Wolfe. Uważni czytelnicy znający losy Severiana z Księgi Nowego Słońca odnajdą w Księdze Długiego Słońca elementy wspólne (zdradzać ich nie zamierzam, warto odkryć samemu). Książki te łączy też naturalnie pewien unikalny rodzaj atmosfery, tak charakterystyczny dla prozy Wolfe klimat światów rozpadających się, gasnących, dalekich od świetności. Światów w którym kłamstwa i niewiedza zakryły całą prawdę o naturze rzeczywistości, wielkie idee przerodziły się w fałszywe mity.

Paradoxes explain everything. Since they do, they cannot be explained.

To co tak totalnie odróżnia Wolfe od innych to styl, klasa rozgrywania typowych dla fantastyki elementów - Wolfe nie poda czytelnikowi na tacy informacji, że dana postać jest androidem - sztucznym człowiekiem... O nie - napisze raczej o tym jak zmęczona, stara kobieta pociera stalowymi dłońmi swoją metalową twarz, a mechanizmy w jej pordzewiałych nogach nie działają tak dobrze jak w dawnych czasach Krótkiego Słońca. Wolfe łączy grecko-bizantyjskie słownictwo z futurystycznymi wizjami, rekwizytami charakterystycznymi dla steampunku, dyskusją o teologii, religii, etyce i polityce, bawi się bohaterami (i wyobraźnią Czytelnika) używając snów, proroctw i niepokojących wizji niczym demiurg rozstawiający figury na wielkiej szachownicy. Naturalnie nie byłby sobą gdyby nie nasycił tych powieści tysiącami (pozornie) nieistotnych detali, detali które nagle zaczynają odgrywać wielką rolę w fabule, całą galerią dość niezwykłych postaci (pomysł by imiona mężczyzn, kobiet i "ludzi chemicznych" pochodziły od zwierząt, roślin, kwiatów i minerałów dodaje tym i tak niezwykłym powieściom zupełnie unikalnej atmosfery), a całej rzeczywistości Whorla (świata Długiego Słońca) nie oparł na wielkiej Niewiadomej, którą Czytelnik wraz z Jedwabiem musi rozszyfrować. Naprawdę niecodzienne zakończenie powoduje tylko, że ma się wielką ochotę sięgnąć po Księgę Krótkiego Słońca, ostatnią jak dotąd ze "słonecznych trylogii" Wolfe...

Czytanie Wolfe to wędrówka przez labirynt, to wizje niezwykłe i piękne w swojej tajemnicy, ale to też proza ciężka, złożona, wielowarstwowa, wymagająca cierpliwości i nagradzająca uważną lekturę. Jednak błyskawiczne i łatwe "przyswajanie" książek tego autora przypominałoby raczej picie wytrawnego wina duszkiem lub jedzenie wyśmienitej potrawy "w biegu" - raczej nie warto, prawda? Fantastyka chyba nieporównywalna do niczego innego, oszałamiająca, "wizyjna", bizantyjska i oniryczna, od której niełatwo się uwolnić po przeczytaniu ostatniej strony. Jak słusznie zauważył Gaiman prawdziwą magię Wolfe czuje się nawet po skończeniu ostatniej strony, tygodnie po odłożeniu książki na półkę. Zmuszająca do myślenia, piękna i groźna lektura - nie muszę chyba odpowiadać na pytanie czy i dlaczego warto jej spróbować?

This is something I have to lie about, at least until it no longer matters, simply because everyone would think I lied if I told the truth.

Na marginesie: Jeśli ktoś jeszcze w ogóle nie próbował prozy Wolfe, a ma na to odwagę - najlepszym początkiem będzie moim zdaniem "Piąta Głowa Cerbera" i "Cień Kata" (I tom Księgi Nowego Słońca). Niełatwe do zdobycia, ale warte wysiłku książkowych łowów :). Dla wielbicieli tych tytułów lektura Księgi Długiego Słońca jest absolutnie obowiązkowa :). Miłych, nocnych wędrówek po Urth, Whorlach, oceanach błękitu i dżunglach zieleni. Uważajcie na mgły unoszące się nad jeziorami, kształty bestii wymalowane na pustych niebach przy pomocy płonących słońc i twarze patrzące z luster - być może nie spostrzeżecie się, gdy zostaniecie noktolaterami ciemnej prozy Gene'a Wolfe.

PS. Wszystkie cytaty pochodzą naturalnie z Księgi Długiego Słońca.

PS II. Fantastyczna lektura Księgi Długiego Słońca w zupełnie niespodziewany sposób zbiegła się z premierą pierwszej od chyba 15 lat płyty Dead Can Dance - "Anastasis". Ich legendarne albumy "Within a Realm of the Dying Sun", "Aion", "Into the Labirynth" fenomenalnie towarzyszyły mi przy czytaniu Księgi Nowego Słońca, więc połączenie dźwięków "Anastasis" i losów postaci z Whorla Długiego Słońca było po prostu czymś naturalnym. Przy zakupie większej liczby książek Wolfe dyskografia DCD powinna być po prostu gratis (i vice versa) ;).

niedziela, 12 sierpnia 2012

Pieśni to wielkie, pieśni - tworzenie... O fantastyce gigantycznych idei, post-ludzkich socjologii, politykach duszowładztwa- "Inne Pieśni" Jacka Dukaja i "Aristoi" Waltera J. Williamsa

"Lecz czuję w sobie, że gdybym mą wolę / Ścisnął, natężył i razem wyświecił, / Może bym sto gwiazd zgasił, a drugie sto wzniecił"
Adam Mickiewicz "Wielka Improwizacja"

"Trzeba mieć jeszcze w sobie chaos, aby móc zrodzić tańczącą gwiazdę" Fryderyk Nietzsche "To rzekł Zaratustra"

Powieści gigantyczne, powieści-katedry, z wielowarstwowymi, precyzyjnymi "world-buildingami", niosące ze sobą spójne, ale i nieprawdopodobne, porażające idee. Sztandarowe powieści Dukaja i Williamsa, choć w stylu i szczegółach bardzo różne, czerpią obie z tych samych idei - intelektualnego piękna i logiki klasycznej greckiej filozofii, szukania harmonii między naukami które obecnie nazywamy ścisłymi i humanistycznymi, wreszcie w wyborze bohaterów, którzy realizują marzenia poetów romantyzmu o jednostkach w pełni wolnych, obdarzonych siłami tworzenia i palenia całych światów, Nadludzkich postaciach o "nietzscheanśkiej" Woli Mocy, którzy potrafią realnie przemienić całą rzeczywistość i ludzi wokół. O jednostkach, które zapłacą dużą cenę za dziki, nieokiełznany "Boży Ogień", który w sobie niosą.

"To Persepolis, the dream, came Gabriel. Demons buzzed insistently in his head, but he kept them on tight rein. For Persepolis was a place, where demons, as well as dreams, were shared."W.J.Williams "Aristoi"

Aristos Gabriel w "Aristoi" Williamsa (z greki starożytnej: "najlepszy", "szlachetny wojownik", posiadający Arete - "właściwą naturę") jest właśnie taką istotą Nadludzką - razem z innymi Najwyższymi pośród Najwyższych odbudowuje świat po gigantycznej katastrofie związanej z nanotechnologią, która wyrwała się spod kontroli i pożarła Ziemię. Jego umysł zasiedlają spętane daimoniony, "wewnętrzne głosy" powstałe z rozszczepionej z premedytacją osobowości, pozwalające odnajdywać się w wielu realnych i wirtualnych rzeczywistościach równocześnie. Buduje światy, tworzy Sztukę, bierze udział w polityce obejmującą kosmos, kocha i unosi się namiętnościami niczym greckie bóstwo, lecz ostatecznie napotka kogoś o mocy i woli anihilacji całego świata Ludzi-Bogów. I będzie musiał walczyć o wszystko, w tym swoją własną duszę, bo nawet Bogowie mogą upaść, a z nimi całe rzeczywistości.

"Charakter rodzi się z wypracowanych nawyków. Kogokolwiek byś udawał, byle wystarczająco konsekwentnie, tym się w końcu staniesz. To odróżnia nas od zwierząt i istot niższych, ich Forma pochodzi zawsze z zewnątrz, same nie są w stanie się zmienić."Jacek Dukaj "Inne Pieśni"

U Dukaja w "Innych Pieśniach" główna postać - pan Hieronim Berbelek - jest w pewnym sensie takim aristosem upadłym. Dawniej wielki strategos, dowódca wojsk zmieniających układ sił w alternatywnym, "post-greckim" świecie (u Dukaja to nie gasnąca, starożytna cywilizacja grecka dominuje nad rzeczywistością, a serce świata bije między innymi w Aleksandrii), ale zgnieciony przez anthos (formę, oddziaływanie) Czarnoksiężnika - Maksyma Roga, Olbrzyma Uralskiego, próbuje odbudować siebie, swoje myśli i tożsamość, by znów stanąć do walki z największymi potęgami świata. A ostatecznie stoczy walkę o cały świat, o logikę i zasady jego funkcjonowania. U Dukaja cały precyzyjnie skonstruowany, arystotelejski świat to wojna - ścierają się cztery żywioły, walczą imperia, każda myśl, pragnienie i słowo niemalże fizycznie odciskają się w rzeczywistości, a najwyższą elitę stanowią ci, którzy własną wolą, wewnętrzną aurą potrafią naginać surową Materię do narzuconej przez siebie Formy.

Zarówno "Aristoi" jak i "Inne Pieśni" to fantastyka wielkich idei, absolutnie nie nadająca się do prostej klasyfikacji. Pewnie, że u Williamsa są echa space-opery, cyberpunku, thrillera politycznego, nawiązania do klasyki s-f (wyraźne wpływy fenomenalnego "Pana Światła" Zelaznego), ale całość jest niesamowicie świeża i oryginalna, wgniatająca w fotel, mimo tych 20 lat od napisania. O "Innych Pieśniach" Dukaja nie jestem w stanie mówić inaczej niż w absolutnych superlatywach - ta książka jest jak doskonałe dzieło sztuki, idealny mechanizm w którym gra wszystko - mnogość idei, fenomenalny język i styl, fantastyczne postaci, narastające z każdym rozdziałem tempo opowieści, a przede wszystkim przejmująca spójność i klarowność prezentowanych myśli. A sam Autor dokonuje niemożliwego - choć konstrukcję świata, wizję rzeczywistości bierze z nierealnych wyobrażeń starożytnych to całość konstruuje niczym mistrzowie twardego jak diament hard-sf - wizja jest spójna - od eteru wypełniającego kosmos po sposoby postrzegania etyki, polityki, społeczeństw. Klasyfikacji się nie podejmuję, bo pewnie trzeba by wynajdować twory typu sophia fiction czy arete-punk żeby to opisać :). (Na marginesie dodam, że dzięki "Innym Pieśniom" Jacka Dukaja, dzięki temu ogromnemu wrażeniu, jakie zrobiła na mnie ta powieść, na nowo wróciłem do czytania fantastyki - po dobrych kilku latach przerwy. A dzięki jego recenzjom zwróciłem uwagę na takich autorów jak Watts, Stephenson, Donaldson, Swanwick i ... W.J. Williams).

Zacząłem od próby recenzji, skończyłem na peanie na cześć dwóch powieści. Trudno, tak się zdarza jak czyta się (w moim odczuciu) coś absolutnie świeżego, oryginalnego, nieskończenie dalekiego od nudnych, banalnych schematów w jakie potrafi wpaść ogólnie pojmowana fantastyka. W obiektywizm bawić się nie będę, sam z przyjemnością do tych książek nie raz wrócę. Dukaj w "Innych Pieśniach" i Williams w "Aristoi" to autorzy tworzący wizje światów niemalże wypalające umysł, nie bojący się rzucić czytelnika na głębokie wody filozofii, idei, "przestawiający" parametry rzeczywistości i obserwujący co się stanie z myślami, językiem, społeczeństwami. Nie bojący się tworzyć naprawdę epickich wizji światów alternatywnych. Prawdziwi aristosi pióra, których potężnemu anthosowi ja, śmiertelny Czytelnik ulegam. Jestem na tak! Parafrazując komisarza Gordona z "Mrocznego Rycerza" Nolana - to nie jest fantastyka na jaką zasługujemy, to jest fantastyka jakiej potrzebujemy :).

PS. Jeśli chodzi o dostępność to naturalnie z "Innymi Pieśniami" problemu nie ma, pięknie wydany tom (fantastyczna okładka Bagińskiego) przez Wydawnictwo Literackie można ciągle zdobyć w wielu miejscach. Jest też wersja mobi/epub, można znaleźć na stronie Autora. "Aristoi" po polsku można zdobyć na Allegro, widziałem tam kilka sztuk. Jest też anglojęzyczne wznowienie w wersji na Kindle, dostępne naturalnie na Amazon za bardzo niewielką sumę. Niestety z o wiele gorszą okładką niż wersja PL.

piątek, 10 sierpnia 2012

Intensywny trening wyobraźni i wielobój naukowo-filozoficzny - Ted Chiang "Stories of Your Life and Others"


Nawet jeśli drogi Czytelniku nigdy nie zetknąłeś się z literaturą science-fiction ten zbiór opowiadań to świetny początek wędrówki. Nawet jeśli przetrawiłeś setki kilometrów stron i znasz dziesiątki autorów to i tak będziesz zachwycony. Gwarantuję. Zbiór opowiadań Teda Chianga - amerykańskiego autora chińskiego pochodzenia to fantastyka dokładnie taka jak powinna być, to esencja tego co w tej literaturze, myśleniu, ideach, wizjach osobiście lubię najbardziej. Przekrój gigantyczny - od rozważań o uprawianiu nauki w czasach post-ludzkich, po niesamowite nawiązania do wątków biblijnych (Wieża Babel), prognozowanie efektów fizycznego i empirycznego pojawiania się Aniołów w naszej rzeczywistości, filozoficzno-psycholingwistyczne próby porozumienia z Obcymi, socjologiczne efekty farmakologicznej blokady odbioru piękna, ekstatyczne skutki zażywania leku rozszerzającego świadomość i próby wywołania rewolucji społecznych przy użyciu golemów w XIX w. Londynie. Nie mówiąc o głęboko etycznych konsekwencjach tworzenia sztucznych, myślących i czujący bytów (zamykający tom, słynny "The Lifecycle of Software Objects"). Antropomorfizacja obiektów programistycznych? Pewnie nas to w końcu czeka.*

Każdy z tekstów wchodzących w skład tego zbioru to odrębna, wciągająca rzeczywistość, każdy napisany z niezwykłym wyczuciem stylu, z klarowną i spójną wizją, zaskakujący i prowokujący do myślenia, do zadawania pytań, do zastanawiania się nad często niezauważalnymi zjawiskami kierującymi naszym myśleniem, naszą rzeczywistością. Chiang nie lubi banałów, prostych morałów i przetartych klisz, wie doskonale kiedy przerwać opowieść, pozwolić Czytelnikowi na własną interpretację. Niesamowite jest, że trudno w tym zbiorze znaleźć jakieś słabe punkty - praktycznie każdy tekst broni się jako odrębna całość, a razem tworzą doprawdy piorunującą mieszankę. Napisać dobre opowiadanie s-f to sztuka, a wypełnić dobrymi opowiadaniami cały tom to mistrzostwo conajmniej olimpijskie, dlatego polecam gorąco ten zbiór wszystkim zainteresowanym. A ja trzymam kciuki by Chiang zdecydował się w końcu na pełnowymiarową powieść. Hard s-f is not dead :).

* Jak słusznie zauważyli Czytelnicy moja pomyłka, "The Lifecycle..." nie wchodzi w oryginalny skład tomu, ale można za free przeczytać w Necie, link w komentarzach :).

środa, 11 lipca 2012

Interludium okołowakacyjne

Chwilowo będzie trochę okołowakacyjnego odpoczynku. Filmowe oczekiwanie na "Prometeusza" Scotta i ostatniego Batmana w reżyserii Nolana. Oby dały radę, odliczanie trwa. W lekturze The Gap Series Donaldsona - space opera ciemna, gęsta, mroczna, ciężka i diabelsko dobrze napisana. S.R. Donaldson pisze jak demon, to ta liga co Swanwick, Wolfe, Mieville - mrok ludzkiej psychiki i mrok kosmosu - będzie co zrecenzować. W planach lektura klasyki - Kroniki Amberu Zelaznego (za mną tego autora: "Lords of Light" i "The Island of Dead" - wspaaaniałe! Zelazny mistrz!) plus "Dark Eden" Becketta i "Aristoi" Waltera Jona Williamsa. No i trzeba wreszcie znaleźć czas na zaległości w dziełach Wolfe ;). No i oby Peter Watts wreszcie skończył zapowiadane "State of Grace". Z wieści muzycznych, ale jakoś tak okołofantastycznych - nadchodzi nowa płyta Dead Can Dance, pierwsza ich nowa płyta od 16 lat... Niesamowite dźwięki, doskonałe w zestawie ze świetną fantastyką (na przykład z... Wolfe :D).


Ponieważ fragmenty ich nowej płyt znikają z netu, to wrzucę absolutną Klasykę...

środa, 4 lipca 2012

Czy androidy śnią o mechanicznych aniołach - cyberpunk teologiczno-filozoficzny? - Chris Beckett - "The Holy Machine"

A young computer scientist is lead the microphone. 'I never meant to suggest that our programs were a rival to a human mind. There were only intended to model certain aspects of...' The preacher roars at him:'Acknowledge your sin, brother, acknowledge your sin! Don't compound it!'.

Bardzo dobry debiut, jedna z ciekawszych książek, jakie ostatnio miałem przyjemność czytać. Historia skrytego, nieśmiałego, niedostosowanego społecznie George'a Simlinga, który zakochuje się w nierealnie pięknej Lucy, mająca miejsce w mieście naukowców i racjonalistów - odciętej od świata Illyrii. Nie byłoby w tym nic specjalnie nadzwyczajnego, gdyby nie fakt że Lucy jest maszyną, a w dodatku sięgając po określenie "Blade Runnerowskie" - modelem rozrywkowym. Co gorsza wbrew zamiarom jej konstruktorów zaczyna kiełkować w jej mechanicznym umyśle świadomość. A świadomość nie jest tym co powinny posiadać mechaniczne kukły, szczególnie te zbudowane by zaspokajać wszelakie potrzeby swoich ludzkich „użytkowników". Kukły tylko nieporadnie symulujące prawdziwe ludzkie zachowania, pozbawione praw i traktowane jak przedmioty – cenne, ale tylko udające żywe istoty, jakościowo różne od „prawdziwego życia”. A wokół Illyrii świat ogarnięty obłąkanym, religijnym fanatyzmem (Reakcją), gdzie dla większości walczących religii maszyny udające ludzi symbolizują wszystko co najgorsze - ingerowanie w Boże prawa i korzystanie z demonicznych, trucicielskich mocy. Świat wcale nie taki nierealistyczny i niemożliwy do wyobrażenia sobie, jeśli posłucha się mądrości głoszonych przez niektórych, współczesnych "duszpaszterzy". Dodajmy do tego uzależniającą, narkotyczną wirtualną rzeczywistość, jeszcze bardziej "prawdziwą" i "intensywną" od realnego świata, ekonomiczny wyzysk i brutalną politykę. Piorunująca mieszanka.

When this one makes remark to subject, this one self-refers as 'I','Me'. Supplementary observation: When subject makes remark to this one, subject refers to this one as 'Lucy'. I.Me.Lucy. I.Me.Lucy.

Efekt - bardzo, bardzo wciągająca historia, w której klasyczne motywy z dziedziny filozofii umysłu (czy świadomość może "pojawić się" jeśli zostaną spełnione odpowiednie "warunki brzegowe"? czy myśląca, samoświadoma maszyna może być traktowana jak człowiek? czy symulacja uczuć jest tym samym co uczucia? czy są jakieś powody, dla których symulacja rzeczywistości jest lepsza/gorsza od "autentycznej" rzeczywistości?) z wyczuciem połączone są z dość przygnębiającą wizją przyszłości nękanej przez demony wszechobecnego kryzysu, nacjonalizmu, ksenofobii, wojen, terroryzmu. Do tego wcale nieoczywista, daleka od jedno-wymiarowości i banalnych wniosków dyskusja o rolach religii, etyki, moralności w cyfrowym, rozpędzonym świecie (tak na marginesie - to właśnie religia bardzo fascynuje myślące maszyny, szukające w mistycyzmie sensu swojej egzystencji). Beckett pokazuje też, jak bardzo podobne mogą być do siebie różne formy myślenia fanatycznego, radykalnego - mimo różnych "treści" (naukowych, religijnych) ich konstrukcje są zawsze podobne, oparte na lęku przed wszystkim co inne, burzące "oczywisty", "jedyny słuszny" obraz otaczającego świata.

Mnóstwo w zasadzie klasycznych motywów (wiadomo - P.K. Dick i zbuntowane androidy, F.Herbert i religijna nienawiść do myślących maszyn, Gibsonowskie narkotyzowanie się wirtualem, staczająca się w regres cywilizacja obecna choćby u Stephensona, Orwellowska kontrola nad prawdą), ale sprawność i świadomość z jaką Beckett łączy je w bardzo spójną całość naprawdę zasługuje na szacunek. Dodatkowe plusy za przekonujących bohaterów, świetny styl i bardzo dobre zakończenie. Polecam bez żadnego wahania - lektura przeczytana jednym tchem i kolejny autor dodany do listy wartych uwagi. A sam jestem bardzo ciekaw drugiej powieści Chrisa Becketta - "Dark Eden". Recenzje na Amazonie bardzo pozytywne, obiecuję przetestować empirycznie :).
A tak na marginesie - moim zdaniem „The Holy Machine” to książka z dużym potencjałem "ekranizacyjnym", ciekawe czy jakiś Scott czy inny Nolan kiedyś się nią zainteresują. Oby.

Oczywiste skojarzenie muzyczne - androidy, miłość i chyba najlepsza piosenka Bjork - "All is full of love":

środa, 27 czerwca 2012

Morza szyn, nadnurkowie, podkrety, obsesyjne filozofie oraz interpunkcja w służbie idei - China Mieville "Railsea"

People have wanted to narrate since first we banged rocks together & wondered about fire. There’ll be tellings as long as there are any of us here, until the stars disappear one by one like turned-out lights. Some such stories are themselves about the telling of others. An odd pastime. Seemingly redundant, or easy to get lost in, like a picture that contains a smaller picture of itself, which in turn contains—& so on. Such phenomena have a pleasing foreign name: they are mise-en-abymes.We have just had a story of a story. Tell it yourself,again, & story of a story in a story will be born, & you will be en route to that abyme. Which is an abyss. In his first days back in Streggeye, there was, for Sham, plenty of storytelling, some of it about stories.

China Mieville, jeden z moich absolutnie ulubionych autorów, znów zaskakuje, nie zawodzi i odpala kolejną petardę - naładowaną mocą, anarchistycznym szaleństwem wyobraźni i fenomenalną literacką sprawnością. Po niezmiernie filozoficznym, ciężkim i bardzo gęstym od psycholingwistyki "Embassytown" tym razem książka lżejsza, steampunkowa, ba - wręcz radykalnie railpunkowa :), ale para bynajmniej nie poszła w gwizdek. No to po kolei...

Tytułowe Morze Torów czy też Morze Szyn to wielkie pustkowie na którym rozrzucone są dość przypadkowo wzniesienia nadające się do zamieszkania, połączone nieskończonym, gęstym kłębowiskiem kolejowych torów po których krąża cała setki pociągów. Pociągi towarowe, wojenne, pirackie, pociągi zbieraczy i poszukiwaczy cennych wraków rozbitych pociągów, pociągi niewolnicze, pociągi żaglowe, pociągi napędzane przy pomocy wymyślnych sprężyn, węgla, ropy i energii słonecznej. Lubieżny sen wielbicieli kolejarskich modeli i zapalonych steampunkowców. A, i byłbym zapomniał, są też pociągi kretorybnicze. Bo między torami, pod piaskiem i szynami żyją tysiące nieprzyjaznych ludziom istot, w tym gigantyczne, krwiożercze, pod-szynowe krety, będące bogatym źródłem mięsa, tłuszczu i skór.

Na jeden z tych pociągów trafia młody Shamus Yes ap Soorap (W skrócie Sham), chłopak który w zasadzie jeszcze nie wie kim jest, ani kim chce zostać, więc szuka szczęścia na Szynomorzu jako pomocnik pokładowego lekarza. A napotka oczywiście zdarzenia niezwykłe - wielkiego białego kreta, który sam poluje na pociągi (a nie pociągi na niego), tajemnicze rodzeństwo, które chce rozwikłać tajemnicę Miejsca-Gdzie-Kończą-Się-Tory (tam kończy się świat), zostanie porwany przez piratów, spotka tubylców z odległych, dzikich torowisk, wielkie mechaniczne Anioły, które opiekują się szynami, no i zyska własną filozofię. Mówiąc krótko - Mieville postanowił nieźle zaszaleć i powiązał swoje steampunkowe obsesje (znane jego czytelnikom z genialnej Trylogii Bas-Lag) z klasyczną opowieścią marynistyczną, licznymi nawiązaniami do klasyki (naturalnie "Moby Dick", "Wyspa Skarbów") i choć target tej książki to tzw. Young Adult, to nawet dorośli czytelnicy będą się przy niej fantastycznie bawić.

Fantastyczne tempo, nieprawdopodobnie psychodeliczny, ale przekonujący w swoim szaleństwie świat, jak zawsze fenomenalny styl, no i mnóstwo smaczków - kapitanowie, którzy nie mogą żyć bez swojej filozofii personifikowanej na ogół przez jedyną w swoim rodzaju, wielką bestię, plotko-targi gdzie handluje się spekulacjami, uniwersytety uczące ferrovianawigacji i pod-szyno-biologii, nurkowie nad-nurkujący w obłokach gazów unoszących się nad szynami... Ach, no i China nie byłby sobą gdyby nie dodał jakiegoś anarchistycznego elementu, tym razem w pisownii - w całym tekście zamiast słowa "and" jest "&", co wbrew pozorom nie jest takie przypadkowe :). Książka stanowczo "lżejsza" niż wspominana wcześniej Trylogii Bas-Lag, "Miasto i Miasto", czy "Embassytown", ale fenomenalna wyobraźnia Mieville i jego specyficzny styl wyczuwalne z każdej strony, z każdego akapitu. Polecam, życząc bezpiecznych torowisk, unikalnych filozofii i tłustych kretów!

In the taverns of Streggeye Land, in the books they wrote, which Sham & his classmates had sat through, in lectures public & exclusive, captains held ruminatively forth about the bloodworm, the mole rat, the termite queen or angry rex rabbit or badger or the mole, the great mole, the rampaging great moldywarpe of the railsea, become for them a principle of knowing or unknowing, humility, enlightenment, obsession,modernity, nostalgia or something. The story of the hunt as much their work as the catching of meat.

China Mieville opowiada o miłości do pociągów, Moby Dicku, hegemoniach stylistyk i głosach, za którymi trzeba podążać:

piątek, 18 maja 2012

Gorzki poemat o miłości, śmierci i krwi pod burzowym, bezkresnym niebem Południa - "All the pretty horses" Cormac McCarthy

They rode out on the round dais of the earth which alone was dark and no light to it and which carried their figures and bore them up to the swarming stars so that they rode not under them but among them and they road at once jaunty and circumspect, like thieves newly loosed in that dark electric, like young thieves in a glowing orchard, loosely jacketed against the cold and ten thousand worlds for the choosing.

Co musi sprawić, że fan mrocznego cyberpunku, nihilistycznych wizji post-ludzkich i generalnie zaawansowanej, ostro wypalającej neurony fantastyki sięgnie po współczesny western rozgrywający się na granicy USA i Meksyku? To proste - autor, a raczej Autor, bo Cormac McCarthy to absolutny, zupełnie niedościgniony mistrz pióra, którego stylowa proza po prostu pozbawia tchu. Rozgrywająca się współcześnie powieść "All the pretty horses" ("Rącze Konie") to naturalnie coś więcej niż losy trójki młodych ludzi, którzy w poszukiwaniu wrażeń i pracy przekroczyli konno granicę USA i Meksyku. O nie, to niemalże biblijne, apokaliptyczne kazanie o dorastaniu, miłości, karze i śmierci, w którym bezwzględnie surowy i brutalny świat ludzi otoczony jest przyrodą o mistycznym pięknie.

Lastly he said that he had seen the souls of horses and that it was a terrible thing to see. He said that it could be seen under certain circumstances attending the death of a horse because the horse shares a common soul and its separate life only forms it out of all horses and makes it mortal. He said that if a person understood the soul of the horse then he would understand all horses that ever were. (...)Finally he said that among men there was no such communion as among horses and the notion that men can be understood at all was probably an illusion..

Największą siłą tej powieści nie jest jej fabuła, ale sposób w jaki jest opowiedziana - urywane, bardzo realistyczne, "surowe" dialogi, tradycyjnie u McCarthy'ego nie wyróżnione apostrofami z tekstu, nieprawdopodobnie gęsta, ciemna, niemal namacalna atmosfera i opisy świata - wielki prerii USA i Meksyku, które wprowadzają nastrój absolutnie nieziemski, transcendentny. Składniki wydawałoby się proste, ale to ich połączenie niesie ze sobą tę piorunującą, magiczną moc dokładającą to tego zwyczajnego z pozoru westernu "coś więcej", czyniącej z meksykańskiej wyprawy Johna Grady'ego i jego przyjaciela Rawlinsa historię uniwersalną, niesamowicie poruszającą, pozwalającą w pełni uwierzyć w realną, nieokiełznaną moc literatury. Piękna i oniryczna, ale też autentycznie prawdziwa i gorzka, prawdziwe amerykańska powieść. Bezdyskusyjnie warta przeczytania.

There is no one to tell us what might have been. We weep over the might have been, but there is no might have been. There never was. It is supposed to be true that those who do not know history are condemned to repeat it. I dont believe knowing can save us. What is constant in history is greed and foolishness and a love of blood and this is a thing that even God - who knows all that can be known - seems powerless to change.


Krótki wywiad z Autorem, bardzo rzadko pojawiającym w mediach, z okazji wydania rewelacyjnej powieści "The Road" ("Droga").

poniedziałek, 7 maja 2012

Mgliste piękno opowieści i sny o bogach - Gene Wolfe - "Soldier of the Mist", "Soldier of Arete"

... And it struck me then that the sea was the the world, and everything else - the city, the towering crag of limestone, the very ships that floated upon it and the fish that swam in it - was only exceptional, only oddities like the bits of leaf or straw one sees in the globe of amber. I was myself mariner in that sea, a sailor at the mercy of wind and wave, lost in the mists and hearing breakers on the reefs of rocky coast.

Lektura wyjątkowa. Dwie powieści Gene'a Wolfe rozgrywające się w starożytnej Grecji - "Soldier of the Mist" ("Żołnierz z Mgły") i "Soldier of Arete" ("Żołnierz Arete") są naprawdę lekturą wytrawną, niesamowitą, oniryczną i bardzo, bardzo niecodzienną. Bo i Autor wyjątkowy. Każdy kto czytał już mojego bloga pewnie zorientował się, że wobec Wolfe nie potrafię być szczególnie obiektywny. Nawet nie będę próbował, szczególnie że opisywane przeze mnie książki mają dla mnie szczególną historię. "Żołnierz z Mgły" był drugą powieścią Wolfe na jaką się w czasach licealnych natknąłem (pierwsza to naturalnie nieprawdopodobny "Cień Kata") i lektura tej książki pozostawiła mnie w stanie fascynacji, ale też pewnego zagubienia. Wtedy jeszcze nie wiedziałem z jakim wyzwaniem się próbowałem zmierzyć - Wolfe to mistrz ciemnej literackiej magii, iluzji i labiryntów. Potrafi nieraz okrutnie zabawić się z Czytelnikiem by potem pozostawić go oszołomionego nieprawdopodobnym stylem i atmosferą. Jak to ujął Adam Roberts opisując "Piątą Głowę Cerbera" Wolfe: "... jest w tej powieści coś innego, niecodziennego, czego nie da się uchwycić. Twój umysł po przeczytaniu tej książki padnie jej ofiarą - prostu czysty Wolfe". Nie ukrywam, że kolejną, bardziej "świadomą" lekturę "starożytnych" powieści Wolfe zaczynałem z pewnym niepokojem - czy po tylu latach to dalej będzie takie magiczne, unikatowe przeżycie?

We are but landless men, even the most powerful king. The gods permit us to till their fields, then take our crop. We meet and love, someone build a tomb for us, perhaps. It does not matter - someone else will rob it, and the widns puff away our dust; then we shall be forgotten.

Ponowna lektura obu tomów, tym razem w oryginale, nie była bynajmniej rozczarowaniem. Te książki to cały Wolfe - oniryczna, zarówno poetycka jak i posępnie ciemna opowieść, snuta przez bardzo specyficznego bohatera. Tytułowy żołnierz o imieniu Latro, ranny w bitwie pod Termopilami, cierpi na poważne problemy z pamięcią i zmuszony jest spisywać wydarzenia każdego dnia w postaci pamiętnika. Naturalnie Wolfe twierdzi, że wcale nie jest autorem tej książki, tylko tłumaczem znalezionego w ruinach starożytnego miasta pamiętnika. Ale nie byłby sobą, gdyby twierdził inaczej ;). Latro podróżuje przez starożytny świat by odzyskać utraconą przeszłość, spotyka bogów, demony i umarłych, bierze udział w politycznych intrygach, bitwach i igrzyskach, jest światkiem tragedii i zdarzeń cudownych. Nawet gdy zbuduje Pałac Wyobraźni, by pomóc utrwalić sobie imiona i miejsca, to napotka w nim sfinksa. To co naturalnie wyróżnia powieści Wolfe to styl - Autor bawi się z Czytelnikiem, lubi tajemnice, zagadki i pozostawia wiele przestrzeni na wyobraźnię, filozofuje o życiu i śmierci, o prawdzie, o ludziach i bogach, o realizmie i mistycyzmie. Wielu fragmentów wydarzeń musimy domyślać się wraz z Latro, z opowieści innych, ze strzępów rozmów i wspomnień, które nie zawsze muszą być prawdziwe. Bo prawdziwsze są często sny z Bogami, niż dni w Ich nieobecności.

It is a young man such as I am undertakes the journey of life as on horseback, ever hurrying forward. As he grows older he comes to realize that it is but a pilgrimage to the grave and walks more slowly, looking about him. When he is old he may take up his stylus and begin to write of what he has seen; if so, unlike other men, he is not devoured by the earth in which his body lies when life's journey is done, for though dead he still speaks to the living.

Wolfe czaruje, ale strzeżcie się jego czarów, jest w nich drażniący aromat krwi ofiarnych zwierząt, gryzący dym płonących stosów, niezrozumiałe prawdy zaczadzonych kadzidłem wyroczni, szelest łusek podziemnych bogów łaknących ludzkich dusz. Starożytność którą opisuje Wolfe na pewno nie jest prawdziwa, ale jak twierdzi sam Autor - choć jego bohaterowie czasem kłamią, to jego opowieści przekazuję prawdę. Bo, parafrazując Urszulę Le Guin, prawda jest tylko kwestią wyobraźni. Te książki mają w sobie ten tajemniczy składnik, kamień filozoficzny najwspanialszych opowieści, który nie daje spokoju nawet po skończeniu ostatniej strony. Wolfe to nie autor dla wszystkich, jestem przekonany, że jego styl i specyficzna aura tej prozy nie przekona każdego. Ale tym którzy lubią zagłębić się w ciemną materię snów, wizji , w mroki ludzkiej pamięci nie potrafię polecić lepszego przewodnika.

A tak na marginesie, to istnieje trzeci tom wędrówki latro - "Soldier of Sidon" (nie wydany po polsku). Naturalnie zakolejkowany na liście lektur, ale na razie przerwa w postaci fenomenalnego "Spin" Roberta Charlesa Wilsona. Ale zarówno o "Soldier of Sidon" i o "Spin" więcej w przyszłości :).

wtorek, 24 kwietnia 2012

Finis Africae - szukanie granic człowieczeństwa u stóp Kilimandżaro - "Chaga" Ian McDonald

Nothing she had seen or heard or learned about it could prepare her for the physical reality. It was too real, too big. Too close. The difference between the Chaga and the dry acacia scrubland in its path was more than the difference between savannah and rainforest. It was the difference between land and ocean, between sun and moon. (...) It smelled of the fruit of Eden. It smelled of the sun-smeared rocks of Mercury and the ice-floes of Triton. (...) It smelled of the birth of stars, the death of galaxies and God's armpits. It smelled of the ocean of unknowing.

"Chaga", książka znana również pod tytułem "Evolution's Shore", to świetna powieść, wielka, piękna, groźna, naprawdę epicka pod względem tematyki, złożoności koncepcji i ogromu wizji jaką przed Czytelnikiem roztacza. "Chaga" tak jak późniejsze powieści McDonalda - "Rzeka Bogów", "Dom Derwiszów", "Brasyl" eksploruje hasło Williama Gibsona o przyszłości, która jest tu i teraz, ale jest na świecie nierówno dystrybuowana. W przypadku "Chagi" to przyszłość Afryki, kontynentu tak pięknego jak i tragicznego. Główną osią fabuły jest nagłe astronomiczne zdarzenie - zniknięcie jednego z księżyców Saturna i Incydent Kilimandżaro - pojawienie się w Afryce czegoś obcego, niespotykanego quasi-biologicznego zjawiska spoza naszego układu słonecznego. To coś przypomina dziwną, roślinną formę życia, która przemienia wszystko co napotka na swojej drodze, w tym ludzi i zdobycze naszej cywilizacji. Ale "Chaga" to przede wszystkim dramatyczny obraz Afryki w najbliższej przyszłości - pięknej przyrody i mistycznej kolebki ludzkości, ale i brutalnej postkolonialnej polityki, świata rozrywanego nędzą, śmiertelnymi chorobami (kolejne odmiany AIDS), brutalnymi wojnami narodowymi, plemiennymi i bezwzględnymi prawami międzynarodowych rynków. Zderzenie realnych, okrutnie bolesnych problemów polityczno-społecznych z wielkimi tematami współczesnego s-f - dyskusją o definicjach życia, świadomości, granicach człowieczeństwa zaowocowało jedną z najlepszych książek w fantastyce jakie miałem (wielką!) przyjemność czytać.

Mimo wszelkich zarzutów jakie można by skierować pod względem autora o tendencyjność i pewne uproszczenia z jakimi opisuje futurystyczną Afrykę to styl tej powieści, niesamowity poziom emocji jakie budzi oraz nieprawdopodobna idea obcej formy życia, z którą stykają się ludzie są bezwzględnie imponujące. Socjologia, biologia, filozofia, psychologia i nauki polityczne wymieszane razem tworzą mieszankę piorunującą, w jak najbardziej pozytywnym sensie, ale też mieszankę przejmującą, "chwytającą za duszę". Tak jak pozostałe powieści McDonalda ta książka boli, pokazuje jak bardzo niesprawiedliwy i podzielony jest nasz świat. Faktem jest, że "Chagę" naprawdę trudno odłożyć na półkę po skończeniu ostatniej strony. Największą wadą tej powieści jest... jej trudna dostępność. I chodzi zarówno wersji PL, jak i oryginału. Może jakieś reedycje??? Wytrwałym łowcom dobrej fantastyki polecam - to naprawdę warta czasu i uwagi lektura. Rasowe, wysoko-koncepcyjne s-f w najlepszym wydaniu z fascynującym, trudnym, bardzo aktualnym tłem społecznym i wieloma pytaniami na które trzeba sobie samemu odpowiedzieć po skończeniu ostatniego zdania. Książka wytrącająca z przekonania o pełnym rozumieniu otaczającego świata i depcząca dumny euro-amerykocentryzm, choćby dlatego warto po nią sięgnąć.

Na zachętę magiczna, muzyczna podróż do Afryki:

wtorek, 20 marca 2012

To nie jest kraj dla starych bogów - "American Gods" Neil Gaiman

The road was filled with broken glass and gasoline
She wasn't sayin' nothin'', it was just a dream
The wind come silent through the windshield
All I could see was snow and sky and pines
I closed my eyes and I was runnin',
I was runnin' then I was flyin'

Bruce Springsteen "Highway 29"

This is not a land for gods (...). This land was brought up from the depths of the ocean by a diver. It was spun from its own subtance by a spider. It was shat by a raven. It is the body of a fallen father, whose bones are mountains, whose eyes are lakes.
Neil Gaiman "American Gods"

To nie jest książka dla ludzi bez wyobraźni. To nie jest książka o takiej Ameryce jakiej możecie się spodziewać. O ile w ogóle można napisać powieść o tym kraju. Jak sam Gaiman twierdzi - Ameryka jest zbyt wielka by ją opisać. W jednym z wywiadów powiedział nawet, że o ile Anglię można opisać historią to Amerykę można opisać wyłącznie geografią - znajdziesz w niej wszystko i wszystkich, o ile tylko masz czas na dojazd i parę dolarów na benzynę. To na pewno jest książka o snach, o marzeniach, mitach, bogach lub raczej o tym czym bogowie są dla ludzi - próbą zmierzenia się ze światem, ze śmiercią, bólem, radością, smutkiem, próbą nadawania sensu codziennemu życiu, pozornemu chaosowi wokół. To książka o wszystkich tych, którzy przybyli do Ameryki ze swoimi snami, językami, kulturami, zwyczajami, religiami, duchami, lękami, o tych wszystkich którzy w pewnym momencie swojego życia musieli zmierzyć się z tym wielkim lądem, albo bronili go przed innymi, którzy próbowali go im odebrać. "Amerykańscy Bogowie" to klasyczna powieść drogi, współczesny western, dramat, horror, opowieść gangsterska, moralitet, fantastyka, komedia, a to wszystko z wielką domieszką typowo "gaimanowskiego" dowcipu i melancholii. Ta powieść jest jak doskonała magiczna sztuczka - nawet jeśli domyślamy na czym polega trick, to i tak ulegamy iluzji i nie możemy powstrzymać się od oklasków. Gaiman ma coś, czego brakuje tak wielu autorom - zdolność do pisania wspaniałych, długich opowieści, do snucia historii, które są czasem straszne, czasem śmieszne, w których miesza się prawda, fantastyka, świat snu z brutalną realnością. No i tworzy wspaniałych bohaterów, wielowymiarowych i dalekich od biało-czarnych klisz, nawet jego bogowie są bardzo... ludzcy, ze swoimi fobiami, wadami, nałogami - w końcu nasze marzenia nie mogą być bardzo odległe od nas samych.

All we have to believe with is our senses, the tools we use to perceive the world: our sight, our touch, our memory. If they lie to us, then nothing can be trusted. And even if we do not believe, then still we cannot travel in any other way than the road our senses show us; and we must walk that road to the end.

Generalnie "Amerykańscy Bogowie" to opowieść o nadchodzącej burzy. O wojnie, która rozegra się między starymi, zapomnianymi istotami, które przybywały z osadnikami przez setki lat, a młodymi, żądnymi krwi i władzy duchami Internetu, autostrad i telewizji. W to wszystko wplątuje się (mimowolnie) Cień, człowiek-nikt, samotnik i odludek, który z powodu głupiej bójki w barze trafił na kilkuletnią odsiadkę i marzy o tym by resztę życia spokojnie spędzić ze swoją dziewczyną, trzymając się z dala od kłopotów. Ale o ile Cień nie wierzy w bogów, to bogowie bardzo wierzą w niego, więc zamiast sielskiego życia na prowincji spotka go niebezpieczna, oniryczna podróż przez Amerykę z zagadkowym Panem Środą, podróż przez Amerykę, której istnienia nigdy się chyba nie domyślał. Spotka umarłych, pofrunie na skrzydłach ptaka-gromu, zagra o własne życie w warcaby z rosyjskim imigrantem Czernobogiem, znajdzie Serce Ameryki w dość nieoczekiwanym miejscu, a przy okazji dowie się że "nigdzie" to dokładnie 60 mil od najbliższego McDonalda. I znajdzie się w samym oku cyklonu. I nic nie będzie takie samo jak przedtem.

"Which path should I take?" he asked. "Which one is safe?"
"Take one, and you cannot take the other," she said. "But neither path is safe. Which way would you walk — the way of hard truths or the way of fine lies?"
"Truths," he said. "I've come too far for more lies."
She looked sad. "There will be a price, then," she said.


Opowieść Gaimana jest wielowątkowa, dziwna i kręta, to mieszanina gatunków i konwencji, od mrocznego horroru po nową wersję "Alicji w Krainie Czarów", od rodzinnego dramatu po klasyczną powieść drogi. Ale autorowi to wszystko uchodzi na sucho - Gaiman po prostu ma wielki talent do snucia wciągających opowieści i angażowania naszych emocji. I zawsze ma kilka asów rękawie, którymi zagrywa w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Ta książka jest trochę jak amerykańska muzyka - pełna żaru i siły niczym gospel, bluesowo melancholijna, skupiona i senna jak cool jazz, wybuchowa i buntownicza niczym grunge z Seattle, dzika i szalona jak barowe songi Toma Waitsa. Każdy powinien znaleźć w niej swoje własną "muzykę duszy".

Wielka uczta dla wyobraźni, wykraczająca daleko poza klasyczne schematy literatury fantastycznej. Po prostu wspaniała powieść.

Wywiad z autorem, tradycyjnie u Wielkego Brata Googla ;).




I trochę prywaty - kilkoro z mojego osobistego panteonu amerykańskich bogów :)













środa, 14 marca 2012

Ogrody pozaziemskich rozkoszy, labirynty światów wewnętrznych, planety magii i fałszywych tożsamości, czyli mistrzowie Wolfe i Swanwick

I could never determine whether Mr Million is really aware in that sense which would give him right to say, as he always has, 'I think' and 'I feel'. When I asked him about it he could only explain that he did not know the answer himself, that having no standard of comparison he could not be positive whether his own mental processes represented true consciousness or not; and I of course, could not know whether this answer represented the deepest meditation of a soul somehow alive in the dancing abstractions of the simulation (...)
G.Wolfe "The Fifth Head of Cerberus"

Fantastyka potrafi być wielka, rzecz oczywista dla każdego kto zetknął się z tytułami niesamowitymi, przesuwającymi granice tego co (nie)wyobrażalne, nie dającymi spokoju długo po przeczytaniu, piekielnie inspirującymi, zarażającymi trudnymi do pozbycia się ideami. Są po prostu powieści nie dające o sobie zapomnieć. Dlatego złożę w tej notce mój drobny hołd dla dwóch takich tytułów - "The Fifth Head of Cerberus" ("Piątej głowy Cerbera") Gene'a Wolfe i "Stations of the Tide" ("Stacji Przypływu") Micheala Swanwicka. Obie powieści można by od biedy próbować szufladkować do fantastyki eksploracyjnej, opisującej zetknięcia człowiek-Obcy, przystosowywanie pod wymagania człowieka odkrytych planet, rysujących mapy pozaziemskich terytoriów. Jednak zarówno Wolfe jak i Swanwick nie potrafią i nie chcą napisać oczywistych historii, nie interesuje ich to oczywiste, to co na wierzchu, fantastyczne standardy - nowe planety, wielkie technologie, epickie fabuły. O nie, wolą zbłądzić w bardzo niebezpieczne terytoria pamięci, wewnętrznych narracji tłumaczących otaczający świat, odczuwania "własnego ja", zderzać wielkie szczyty filozofii ze zwierzęcymi popędami, zafundować nam bolesną, ale fascynującą psychoanalizę w dżunglach wyimaginowanych światów.
Perspektywy Freuda i Junga, nietrafione naukowo, za to niezwykle pociągające filozoficznie i kulturowo (ostatnio odświeżone filmowo w "Niebezpiecznej terapii" Cronenberga) mogły by być jakimiś punktami wyjścia do interpretacji zarówno "Piątej głowy Cerbera" (sam tytuł zapewne zainteresowałby Sigmunda F., fascynata sztuki starożytnej i renesansowej), której pierwszą część napędza tragiczny konflikt syna z ojcem na enigmatycznej planecie Świętej Anny, jak i "Stacji Przypływów" gdzie bezimienny, niemalże wyzbyty ludzkich cech Urzędnik ze świata zewnętrznego zstępuje na Mirandę, dziką, szaloną i groźną planetę, która oczekuje na nadchodzący apokaliptycznych rozmiarów potop - Superego zderza się z rozszalałym Id. Zarówno Swanwicka jak i Wolfe fascynuje fakt, że pomimo wspaniałych technologii, możliwości tworzenia i zdobywania światów pozostają w nas samych terytoria dzikie, niebezpieczne, nieoznaczone, te które tłumaczymy naszą zwierzęcością, biologią, magią. A są to chyba światy bardziej niesamowite niż najbardziej odległe układy gwiezdne.

Had I the power, I'd begin demolishing worlds today. (...) I'd tear the stars themselves apart and in their place build something worth seeing .
M.Swanwick "Stations of the Tide"

W obu powieściach jest też jakieś zetknięcie z jungowskim cieniem personalnym, odrażającym ciemnym Obcym tkwiącym w naszej duszy - u Wolfe to zaraźliwa i zakazana hipoteza, że mieszkańcami kolonii na planecie Świętej Anny wcale nie są ludzie, ale obcy którzy nauczyli się idealnej mimikry i tak bardzo stali się ludźmi, że noszą w sobie wielki lęk, że są obcymi podszywającymi się pod ludzi, więc przez lęk przed samym sobą stają się coraz bardziej ludzcy (i tak reductio ad infinitum, cały Wolfe), u Swanwicka to odkrycie głównego bohatera, że ścigając anarchistę, bioinżyniera, szalonego maga Gregoriana sam zaczyna coraz bardziej przypominać swojego wroga, podzielać jego szaleństwo, każdy krok na powierzchni Mirandy przemienia jego duszę. Kosmiczna odmiana conradowskiego "Jądra Ciemności".
Ale czy są to słuszne drogi do rozumienia tych powieści? Pisarz Adam Roberts w świetnym wstępie do "The Fifth Head..." stawia kolejne hipotezy - u Wolfe to czytelnik jest prawdopodobnie jednym z bohaterów, jest tytułową piątą głową mitycznego strażnika Hadesu(ale przecież był on trzygłowy? skąd dwie dodatkowe?), musi zmierzyć się ze swoją własną obcością, przebrnąć przez ciemność, uczestniczyć w katabazie, a książka jest otwartym pytaniem o sens, na które może znaleźć wiele odpowiedzi. U Swanwicka można by doszukiwać się alchemicznej dwoistości natury - na planecie Miranda, którą co kilkadziesiąt lat całkowicie zalewają biblijnych rozmiarów powodzie, każdy organizm wykształcił conajmniej kilka możliwych form życia, aby odrodzić się człowiek też musi zniszczyć swoją starą formę i z popiołów stworzyć nową... Magiczna symbolika, szamanizm, kulturowe archetypy u pisarzy s-f, w światach androidów, myślących maszyn, kosmicznych eksploracji? Dlaczego nie, jeśli czyta się takich Autorów.

Sometimes people ask why I got into this [puppett] business. I don't know. Usually I just say. Why would anyone want to play God? Make a face and shrug. But sometimes I think it's because I wanted to prove myself that other people exist. But we can't know that, can we? We can never really know.
M.Swanwick "Stations of the Tide"

Jeszcze kilka słów o konstrukcji tych książek, o stylu w jakim są napisane. Wolfe pisze swoim unikalnym "Głosem" (zapożyczam się bodajże u Silverberga), rozbuchanym, onirycznym, nielinearnym stylem, który przysporzył mu zapewne tylu "wyznawców", do których sam chyba coraz bardziej zaczynam się zaliczać. U Wolfe nigdy nie wiemy co zdarzy się na następnej stronie, gdzie ukryje detale pozwalające zrozumieć swoją powieść, kim do końca są jego bohaterowie, dokąd zmierzają te dziwne, "bizantyjskie" narracje. Swanwick też jest narratorem wybitnym, w wielu kwestiach przypominającym Wolfe, bawiącym się dygresjami, zagnieżdżonymi opowieściami, ukrywaniem sensów i częstującym Czytelnika bardzo nieoczywistym finałem. Dlatego trudno mówić tu o jakimkolwiek pojedynku między tymi powieściami - zestawiłem je dlatego, że pomiędzy tymi dwiema narracjami jest jakiś niebezpieczny magnetyzm, zbieżność filozoficznych i fantastyczno-naukowych poszukiwań, wędrówek w mrok ludzkiej psychiki - zmaganie się dusz z pragnieniami ciała, konflikt kulturowych znaczeń i magicznych obrzędów z technologiami zmieniającymi wszechświat, rozpaczliwe poszukiwania sensu i tożsamości, egzorcyzmowanie własnej przeszłości wśród więdnących, upadających rzeczywistości. Niebezpieczne, straszne, szalone, trudne do uchwycenia w kilku słowach opowieści. Należy czytać na własną odpowiedzialność! Narracje w pewien sposób podobne, ale zarazem odrębne, unikalne - bo o ile książki banalne, kiepskie są zawsze do siebie podobne, to książki wybitne są zawsze wybitne na swój własny sposób ;).

When we sing it is not the air that shakes. We shake extension; I am the song that all the Shadow childen sing, their thought when they think as one. Hold your hands before you thus, not touching. Now think of your hands gone. That is what we shake.
G. Wolfe "The Fifth Head of Cerberus"

W ramach atrakcji interaktywnych - bardzo sympatyczny wywiad z Michealem Swanwickiem:



PS. W następnym odcinku pozytywnie szalony Brytyjczyk i próba opisania mitologii Ameryki, snów o Ameryce, czyli naturalnie Neil Gaiman :).

czwartek, 8 marca 2012

Per aspera ad astra - Greg Bear "Hull Zero Three"

Creator of all
Bless those who are small
With wisdom and love.
Provide for our care
And Guide us as we voyage
Across vastness unspeakable
Toward bright new homes.
We honor space
Which is your memory,
And seek the wisdom
That is our ration,
No more, no less.
Amen.


Przyznam się szczerze, że "Hull Zero Three" to pierwsza powieść Grega Beara z jaką mam do czynienia. Na pewno nie ostatnia ("Queen of Angels", "The Forge of God" i parę innych już się prosi o lekturę ;)), bo była to niepokojąca i fascynująca podróż przez gwiazdy. Na wstępie ostrzegam jednak, że nie każdemu przypadnie ona do gustu. To książka ze specyficzną, pierwszoosobową narracją, oniryczną, ciemną, duszną atmosferą i z fabułą, której sens trzeba budować kawałek po kawałku. To posępny labirynt z niełatwym przesłaniem, w którym świetnie będą bawić się fani Huberatha, Wolfe, Mieville, M.Johna Harrisona, Egana, z tą lekturą trzeba się trochę "posiłować". Jednam sam styl prowadzenia tej opowieści, poczucie Tajemnicy, specyficzni, nie zawsze ludzcy, bohaterowie, wynagradzają początkowy trud wejścia w zagadkowy "bearowski" świat.

More words, longer, richer words, implying a process - surrounding world with its own expectations. The words are like doors that open. They hold their own promise. Soon I'm shouting big new words into the browness, the not-quite darkness. Some of them mean nothing. Others provide strengh and relief.

Głównym bohaterem "Hull Zero Three" jest bezimienny Nauczyciel, człowiek (albo dziwny potomek homo-sapiens?) wybudzony ze Snu [Dreamtime], dziwnego stanu umysłu w którym przebywał w trakcie trwającej stu- albo tysiąclecia podróży Statkiem ku nowemu, nadającemu się do zasiedlenia światu. Jednak upragniony "Raj", wymarzony nowy początek nie został osiągnięty, Statek popadł w szaleństwo, z bezpiecznego azylu przemienił się w śmiertelnie groźny labirynt. A świeżo wybudzony, niedoszły architekt nowych porządków, z wielkim trudem i powoli zaczyna przypominać sobie fakty, bez których nie da się przeżyć we wrogim wnętrzu oszalałego Statku-Matki. Co gorsza, nawet własne wspomnienia w tym dziwnym świecie mogą być iluzjami, zaszczepionymi fantomami umysłu, wytworzonymi przez biologiczne procesory Okrętu 03. Przypominające wnętrza katedr sale Statku, przedziwne istoty które Nauczyciel napotka (szalone twory zdegenerowanych biologii), odsłaniająca się powoli fabuła - najnowsza książka Beara to bilet na bardzo dziwną, hipnotyzującą podróż przez ciemny, wrogi kosmos oraz ostrzeżenie przez groźnymi siłami jakie nauka i postęp mogą przywołać. Greg Bear, tak jak wielu jego poprzedników, wyraźnie podkreśla,że istotą najgroźniejszą dla człowieka jest tak naprawdę inny przedstawiciel homo sapiens. Szczególnie, gdy w naszych rękach znajdą się tak groźne narzędzia jak wiedza i technologia pozwalające przekształcać całą rzeczywistość.

Out stories, our lives, will go on. I refuse to allow that love to die, just because it was never real.

Ciemna, naprawdę wciągająca powieść hard s-f, łącząca klasyczne motywy wędrówki do odległych gwiazd z ciekawymi wnioskami dotyczącymi manipulacji biologią i pamięcią. Mimo specyficznego, bardzo unikalnego stylu czyta się ją jednym tchem. Do tego niesamowity finał. Warto!


Krótki, ale bardzo sympatyczny wywiad z autorem:

środa, 7 marca 2012

Interludium 1...

Szykuję się do recenzji najnowszej powieści Grega Beara, , więc niedługo coś nowego będzie :) (dlaczego, dlaczego twórcy "Pandorum" nie poprosili Mr. Beara o scenariusz, można by stworzyć tak niepokojący, niesamowity film wg "Hull 03"..., tematyka ta sama, a tak stworzyli coś "autorskiego" i wyszło jak wyszło). A pozostając pod wielkim wrażeniem pierwszego tomu Trylogii Marsa ("Red Mars") Kima Stanleya Robinsona kolejkuję tomy następne. Wielka, naukowa, filozoficzna, socjologiczno-psychologiczna, ekologiczna, polityczna powieść, monumentalne s-f w wielkim stylu, ale planuję o całości napisać po lekturze wszystkich 3 tomów. Na razie tym co jeszcze nie widzieli (a są tacy?) proponuję rzucić okiem na trailer "Prometeusza" Scotta. Nie ukrywam, że trzymam kciuki za ten film :).

piątek, 17 lutego 2012

Katedry nauki, objawienia idei, hymny logiki, geometrie światów doskonalszych - "Anathem" Neal Stephenson.

The full cosmos consists of the physical stuff and consciousness. Take away consciousness and it's only dust; add consciousness and you get things, ideas, and time.

Podobno Paryż wart był mszy, "Anathem" Neala Stephensona, autora fenomenalnych: "Snowcrash" ["Zamieci"], "Diamond Age" ["Wieku Diamentowego"] i "Cryptonomiconu" to proza, która absolutnie wymagała ponownej lektury by móc napisać o niej chociaż parę słów. W przypadku takich książek trzeba uważać na zamazywanie się map poznawczych, zwodniczość własnej pamięci. "Anathem" [w polskiej wersji "Peanatema"] to powieść monumentalna pod względem conajmniej kilku parametrów, nie tylko chodzi tu o objętość (~1000 stron), ale przede wszystkim o wymiar idei - Stephenson podjął się jakieś przerażającego, tytanicznego wysiłku by nie tylko stworzyć alternatywny, przebogaty świat, ale też by ten straszliwie złożony mechanizm wprawić w ruch, uczynić go żywym. "Anathem" to jeden z nielicznych przykładów gdzie gigantyczny, wielowarstwowy world-building jest integralnie powiązany z fabułą (i to jaką Fabułą) - taka sztuka udała się tylko nielicznym - Dukajowi w "Innych Pieśniach", Herbertowi w "Diunie". Huberathowi w "Miastach pod skałą", Wolfe w "Księdze nowego Słońca". Pierwszy kontakt z "Anathem" jest naprawdę intensywny, niełatwo w tę rzeczywistość "wejść" (początkowe kilka rozdziałów potrafi naprawdę wykończyć liczbą informacji koniecznych do przyswojenia by pojąć reguły funcjonowania ~rzeczywistości), ale szybko można zorientować się że świat wykreowany przez Stephensona to płaszczyzna tak fascynująca, immersywna, że niełatwo tę powieść odłożyć. Faktem jest, że po przeczytaniu "Anathem" nie można przestać "myśleć" kategoriami wykreowanym przez autora - złożonym protyzmem, hyleańskimi światami teoretycznymi, ma się wielką ochotę potraktować napływające wiadomości widłami Diaxa ;).

Our brains are flies, bats, and worms that clumped together for mutual advantage. These parts of our brains are talking to each other all the time. Translating what they perceive, moment to moment, into the shared language of geometry. That's what a brain is. That's what it is to conscious.

Jak już niektórzy się pewnie zorientowali - w przypadku tej książki niechętnie zdradzam fabułę. Nie chcę po prostu psuć zabawy, bo odkrywanie opowieści to jedna z wielu radości związanych z "Anathem". W wielkim, okrutnym, telegraficznym skrócie napiszę tylko, że główny bohater - Fraa Erazmas jest członkiem specyficznej, przypominającej (pozornie) klasztor wspólnoty naukowców, filozofów, informatyków - u Stephensona nazywanej matemem - którzy tysiące lat wcześniej odcięli się od reszty społeczeństwa po gigantycznej katastrofie cywilizacyjnej. By przetrwać stworzyli specyficzną Dyscyplinę, bardzo hermetyczny i złożony system zasad, kodeksów i regulaminów postępowania oraz myślenia, który radykalnie odróżnia ich od "świeckiego świata" extramuros. Jak łatwo się domyśleć to przechowywana w matemach (~klasztorach) wiedza i zdolności do emprirycznego, krytycznego, logicznego radzenia sobie z nieoczekiwanymi faktami będą konieczne, gdy przyjdzie zagrożenie przekraczające możliwosci poznawcze "świeckiej" władzy [Powers that Be] i umysłów "zwykłych ludzi". Stephenson porwał się na tematykę bardzo szeroką - od socjologii zamkniętych społeczeństw i konsekwencji hermetycznych zasad relacji społecznych po historię (filozofii) nauki, kognitywistykę, światy platońskie, aż po fizyki kosmiczne i rzeczywistości równoległe. "Anathem" to filozoficzno-naukowy tour-de-force, prawdziwe maksima jakie da się wycisnąć ze współczesnego s-f, ale też jedna z nielicznych powieści w tym gatunku co do których przymiotnik "filozoficzna" jest w pełni uzasadniony. Co wydaje się nieprawdopodobne teoretyczne dialogi i dysputy u Stephensona są nieraz równie fascynujące co rozpędzona akcja w niejednym cyperpunkowym klasyku (ale i akcji w "Anathem" nie braknie), a niepozorne detale delikatnie zasugerowane i wtopione w matemową rzeczywistość stają się integralnymi elementami fabuły w finale książki. I muszę to jeszcze raz podkreślić - naprawdę rzadko spotykam się w literaturze z tak nieprawdopodobnym wysiłkiem twórczym służącym do kreacji niespotykanego, dopracowanego w każdym detalu, spójnego i fascynującego świata, w którym współgrają socjologia, historia, technika, idee.

Nothing is more important than that you see and love the beauty that is right in front of you, or else you will have no defense against the ugliness that will hem you in and come at you in so many ways.

Naturalnie Stephenson nie jest amatorem w tej "world-buildingowej" tematyce - powołał już do życia niepokojącą, cyberpunkową satyrę w "Zamieci", alternatywno-steampunkową przyszłość "Diamentowego Wieku", śledził rozwój nauk empirycznych w "Cyklu Barokowym" i ciemnych kart informatyki w "Cryptonomiconie". Jednak to "Anathem" zajmuje moim zdaniem honorowe pierwsze miejsce wśród tych fantastycznych powieści i jest jednym z najwybitniejszych, złożonych i przemyślanych osiągnięć fantastyki ostatnich lat. Co najważniejsze ponowna lektura sprawia taką samą, a może nawet jeszcze większą radość, co pierwsze zetknięcie z matemowym światem. Polecam z pełną premedytacją, są w tej powieści memy naprawdę warte rozpowszechniania :).


Wystąpienie Neala w siedzibie Google po premierze "Anathem":

wtorek, 14 lutego 2012

Demoniczny, parowy i psychologiczny, czyli "za garść cennych tajemnic" - "The Half-made world" Felix Gilman

They were racing across white salt flats that gleamed like a mirror; running like a black line across new paper; smoke tumbling from them like spilled ink (...), the world becoming crude, wild, unnamed, only half-made - closer and closer to that nameless Western Sea where, they said, unformed land became fog and wild water and fire and night .

Najnowszą powieść Gilmana jest rewelacyjna, czyta się ją jednym tchem, a sądząc po zapowiedziach autor powinien się na swoim pomyśle wywrócić. Mogę się mylić, ale łączenie fantastyki z westernem kończy się na ogół bardzo, bardzo źle - powstają koszmaro-hybrydy w rodzaju "Kowboje vs. Obcy" albo "Wild wild west", słowem kicze, tandety i niewypały, o których żal wspominać. Doskonały na tym tle "Iron Council" Mieville jest niestety chyba tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę ;). Gilman sprytnie ominął pułapkę "zderzania" całej wizji, estetyki i mitologii Dzikiego Zachodu z nieprzystającymi, obcymi elementami - po prostu bardzo inteligentnie przestawił kilka parametrów, pokombinował przy mechanizmach rzeczywistości. Westernowa scenografia Gilmana wyraźnie czerpie wzorce zarówno z amerykańskiej tradycji, jak i z psychodelicznej fantastyki Wolfe, dekadenckich dziwów VanderMeera, onirycznego mieszania w materii a'la Mieville. Na tym skrzywionym, ale przekonująco realnym Dzikim Zachodzie pionierzy budujący nowy świat wciągnięci są w krwawą walkę o władzę między wyjętymi spod prawa anarchistami, których dusze spętały żywiące się przemocą demony [The Gun], a trupiobladymi sługusami Parowych Silników [The Line], diabelskich parowozów narzucających swoją żelazną wolę przy pomocy wojny, przemysłu i brutalnej pacyfikacji wszelkiego sprzeciwu. Dorzućmy do tego nową, raczkującą naukę o umyśle i psychice - psychologię, krwawo tłumioną próbę budowania demokracji, bardzo tajemniczych, zawieszonych między światem żywych i umarłych autochtonów oraz kilka garści ciemności i mroku z anty-westernów Cormaca McCarthy'ego i powstaje naprawdę smaczne danie. Udała się Gilmanowi galeria postaci - jest wśród nich schizofreniczny rewolwerowiec Creedmor, sadomasochistyczny konduktor Lowry, uzależniona od opium empirystka Dr. Lysvet Alverhuysen, są idealistyczni generałowie, nawiedzeni kaznodzieje, zapijaczeni bandyci, oszalałe ofiary Parowych Silników, niewinne ofiary przetaczającej się przez Zachód Historii. Podoba mi się, że Gilman niewiele wyjaśnia, nie próbuje na siłę racjonalizować swojego onirycznego świata - po prostu nienawidzący ludzkości, zatruwający dymem, hałasem i toksynami świat parowóz "Glorianna" jest tu tak oczywistym elementem świata jak Nazghul w tolkienowskim Mordorze, a empiryczna nauka funkcjonuje obok absolutnie realnych, ciemnych, niebezpiecznych żywiołów z którymi komunikują się pierwotni mieszkańcy gilmanowskich krain, Ludzie ze Wzgórz.
Zaskakująca fantastyka, bardzo oryginalna dekonstrukcja/rekonstrukcja mitów Dzikiego Zachodu, a przy tym świetna powieść drogi i mimo całego bagażu (pozytywnie) dziwacznych idei - bardzo dobry western. Felixie Gilmanie - podążaj tą drogą :)!

niedziela, 5 lutego 2012

Requiem dla świadomości - "Ślepowidzenie" Peter Watts

Am I nothing but sparking chemistry? Am I a manget in the ether? I am more than my eyes, my ears, my tongue; I am the little thing behind those things, the thing looking out from inside. But who looks out from its eyes? What does it reduce to? Who am I? Who am I? Who am I?


Powieść totalna. Efekt jaki wywołuje porównywalny do "Czarnych oceanów" Dukaja, "Solaris" Lema, "Ubik" Dicka, "Perdido Street Station" Mieville, "Diaspora" Egana lub "Anathem" Stevensona - intensywność tej prozy i idee jakie ze sobą niesie "mielą" czytelnika długo po skończeniu ostatniej strony, czyli w skrócie wysokogatunkowe s-f na miarę XXI wieku, dorównujące największym klasykom. W zasadzie to już chyba jest klasyk.

Generalnie zachęcam do przerwania lektury tego bloga i udania się do najbliższej księgarni. Jak ktoś ma system nerwowy pozwalający na odroczenie gratyfikacji to oczywiście można poczytać dalej, postaram się nie zepsuć zabawy.

Peter Watts wykonał robotę koronkową mieszając klasyczne motywy s-f z horrorem, ludzkim dramatem i fascynującym, (neuro)filozoficznym wykładem na temat granic naszych systemów poznawczych i świadomości. "Ślepowidzenie" to nie standardowa powieść o próbie komunikacji człowiek-obcy, ale głębokie, wręcz nieprzyjemne spojrzenie w nas samych, próba zbudowania map ciemnych obszarów naszej nieświadomości, naszych wybitnych zdolności do selektywnego zapominania i tworzenia fałszywych wspomnień, próba zrozumienia nieprawdopodobnych zjawisk zachodzących w naszych umysłach, pozwalających nam na "normalne" funkcjonowanie. Na samym początku powieści wstrząsa wybór głównego bohatera - dla Siri Keetona całe życie to funkcjonowanie pośród Obcych, ponieważ w wyniku problemów neurologicznych utracił możliwość odczuwania większości emocji. Miłość, przyjaźń, zaufanie widzi w korelacjach zachowań, w racjonalnej obserwacji otoczenia i redukcji innych do zestawów statystycznych prawdopodobieństw. Jest idealnym pomostem umożliwiającym porozumienie między myślącymi, biologicznymi maszynami a ludźmi. Być może będzie jedynym, który zrozumie Obcych. A Oni w dość tajemniczy sposób dali znać o swoim istnieniu, przy pomocy sygnału który może być zwykłym powitaniem, oznaką ciekawości, albo pierwszy zwiastunem nadciągającej zagłady.

How do you say "We come in peace" when the very words are an act of war?

Siri oczywiście nie działa sam. W drużynie "ambasadorów" jest jeszcze biolog-synesteta "czujący" dane i "słyszący" molekuły, psycholingwistka z roszczepioną świadomością (równoległe przetwarzanie jest szybsze niż szeregowe), militarny strateg z bardzo, bardzo ciemnymi kartami w przeszłości i dowódca, który w ogóle człowiekiem nie jest, lecz perfekcyjnie racjonalną istotą, krwiożerczym socjopatą planującym każdy ruch niczym partię szachów. Tak, w drużynie reprezentującej ludzkość w czasie pierwszego, być może rozumnego kontaktu jest wampir - dziwaczna, budząca pierwotny lęk istota, zupełnie inaczej pojmująca czas i rzeczywistość niż my, nie mająca problemu z widzeniem obu wersji kostki Neckera równocześnie. Cóż, jak można się domyśleć spotkanie różnych systemów poznawczych, biologii i rzeczywistości nie będzie graniem prostej melodyjki z "Bliskich spotkań trzeciego stopnia", ale przeżyciem ekstremalnym, granicznym, z gatunku tych których szybko się nie zapomina. Ale gwarantuję, że będzie ono daleko inne niż można się spodziewać. Watts ma odwagę i zdolność sięgnąć bardzo głęboko - w nasze wewnętrzne lęki, tajemnice, jego zimna i precyzyjna proza może wręcz szokować, ale nie daje o sobie łatwo zapomnieć. Dzięki takim książkom kocha albo nienawidzi się literatury s-f, pozostać obojętnym bardzo trudno.
Nieprawdopodobne jest to, jak bardzo różnie można opowiedzieć ten sam temat w literaturze - spotkanie z ostateczną Obcością może być przeżyciem egzystencjalno-humanistycznym w "Eifelheim" Flynna, dyskusją o tożsamości w "Piątej głowie Cerbera" Wolfe, niezdolnością do pojęcia odrębnych teologii i socjologii w "Mówcy umarłych" Carda, bezsensownym konfliktem w "Wiecznej wojnie" Haldemana, przerzucaniem pomostów między niewspółmiernymi paradygmatami języka w "Embassytown" Mieville, spotkaniem z absolutem w "Solaris" Lema i "2001: Odysei Kosmicznej" Clarke'a. Watts dokłada swoją cegiełkę, bardzo niepokojącą i bardzo unikalną, będzie niezwykle istotnym punktem odniesienia w czasach kongitywistycznego boomu.


That little man, that arrogant subroutine that thinks of itself as the person, mistakes correlation for causality: it reads the summary and it sees the hand move, and it thinks that one drove the other.

But it's not in charge. You're not in charge. If free will even exists, it doesn't share living space with the likes of you.



Od rozumienia własnych emocji po próby budowania poznawczych mostów między odrębnymi biologiami i fizykami, ciemna i niebezpieczna wędrówka przez większość najważniejszych tematów jakie literatura s-f odważyła się poruszyć. Bardzo udana wędrówka. Spróbujcie.

Powieść tradycyjnie można w całości, legalnie przeczytać na stronie autora.


W ramach atrakcji wykład filozofa-kognitywisty prof. Thomasa Metzingera, którego głośna publikacja "Being No One", ukazująca ludzką świadomość jako specyficzną symulację budowaną przez nasz system nerwowy, zainspirowała w dużym stopniu Wattsa do napisania "Ślepowidzenia" (dostępne napisy w PL):